Rzeczywistość przedwyborcza rządzi się swoimi prawami. Jest trochę straszna, trochę śmieszna, a trochę jednak pożyteczna. Pożyteczna, bowiem gdzie się nie ruszyć, tam nowe chodniki, krawężniki, asfalty. Tyle ile oddaje się do użytku drog, budynków, obiektów użyteczności publicznej i ścieżek rowerowych, nie oddaje się w pozostałych latach razem wziętych. Śmieszno i straszno jest właściwie w tych samych momentach – kiedy urzędasy zakazują wyświetlania filmu w zależnych od samorządu kinach, umiejscowionych w ośrodkach kultury (swoją drogą większość codziennych życiowych decyzji szarego człowieka może być traktowana jako manifest polityczny – co ogląda, jak się ubiera, czym jeździ, jaką ma dietę i fryzurę). Kiedy Twój nauczyciel z liceum kandyduje na prezydenta Twojego rodzinnego miasta. Czasami jest tylko straszno – jak w przypadku in vitro na przykład. Nawet człowiek praktycznie odcięty od mediów, nie jest odcięty od całej przedwyborczej szopki. A nie jest odcięty głównie za sprawą plakatów kandydatów do władz samorządowych, które są wszędzie i na kilka tygodni zawłaszczają przestrzeń publiczną. A po wyborach straszą pozrywane, z domalowanymi wąsami i innymi atrybutami. Zadziwiajacą wole przetrwania mają takie plakaty. No ale już ludowy trybun – Rysiek Peja – rapował o ludziach z nizin społecznych: „Zawsze tak było, nędza nigdy się nie skończy. TRZEBA PRZETRWAĆ WSZYSTKO TAK JAK PLAKAT PRZEDWYBORCZY”.
Przetrwamy. To i wiele innych rzeczy. Ale pamiętajcie – co to za przetrwanie bez przyzwoitego garmażu. A w naszych progach garmaż jest dziś bardzoej niż przyzwoity (w kontrze do wielu polityków). A składają się na niego:
– krem z selera z gorgonzolą i świeżą szałwią
– krem z buraków z jogurtem
– chili con carne z wołowiny, papryki i fasoli, z dodatkiem wędzonego boczku, podawane z grillowaną tortillą, odrobiną kolendry i kwaśnej śmietany
– tarta z bakłażanem, czarnymi oliwkami i mozzarellą
– sernik nowojorski z musem malinowym.