Kilka dni temu mój przyjaciel uraczył mnie z wieczora intrygującym mmsem. Wysłał mi mianowicie zdjęcie stoiska z ziemniakami. „Ki grzyb?” – pomyślicie. Ale to nie było takie zwykłe stoisko. Sprzedawca miał tam na oko ze trzydzieści kartoflanych odmian. Dla wielbicieli tych okopowych bulw to nie lada gratka. A zdjęcie zostało zrobione na bazarku w Düsseldorfie. Smutno mi się zrobiło – u nas pójdziesz na bazarek, a tam dwie odmiany, w porywach do czterech. Znakomita większość sprzedających zaopatruje się na giełdzie na Rybitwach – stąd podobny asortyment prawie u każdego. Ja pamiętam z dzieciństwa, kiedy Dziadek z babcią mieli jeszcze spore gospodarstwo – sadziliśmy u nich dużo smaczniejsze odmiany niż teraz. Ja prawie zrezygnowałam z ich jedzenia, bo przestały mi smakować, a dobry ziemniak naprawdę podnosi walory smakowe obiadu. Gdzie ziemniaczany wybór – ja się pytam? Zostały prawie same lordy, a ponoć w Polsce jest 120 odmian ziemniaków ( w całej Unii ponad dwa tysiące!). Ale najciekawsze jest, co wyczytałam później, że w naszym pięknym kraju preferencje koloru miąższu ziemniaka pokrywają się z granicami dawnych zaborów! W pruskim i austriackim jedzone były te z żółtym miaższem, a w Kongresówce z białym. I z grubsza wciąż tak jest.
W internetowym wydaniu magazynu Kuchnia można znaleźć wyczerpujący artykuł o ziemniakach i Polakach, odsyłam do Google.
U nas ziemniaki były przedwczoraj w massamanie, a dziś są składową gnocchi – czyli kluseczków włoskich. A wszystko razem wygląda tak:
– toskańska zupa pomidorowa z oliwą i bazylia (dziś w postaci pesto)
– gnocchi z sosem z gorgonzoli, świeżymi pomidorami i rukolą
– tarta z cukinią, karczochami i serem grana padano
– czekoladowe brownie z sosem karmelowym.