Bilans poświąteczny jest taki, że dwoje członków rodziny ma lekkiego doła w związku z powrotem do pracy i do krakowskiego spleenu. Ja muszę przyznać, że smuta mnie nie dotknęła – naładowałam się taką dawką energii, że wystarczy do Nowego Roku. Nie dość że E7 bardziej przyjazna (pięć godzin nam zajęło przejechanie z Krakowa do Ciechanowa!), że rodzina w komplecie się zjechała, były flaczki i risotto z grzybami, to jeszcze partycypowałam w jednym z ważniejszych koncertów, jaki odbył się w moim rodzinnym mieście. Jak widziałam plakaty, to w głowie mi się nie mieściło, że aby zaśpiewać jednen-dwa kawałki przy akompaniamencie miejscowego bandu, do Ciechanowa pofatyguje się Tomasz Budzyński, Tymon Tymański, czy Jacek Rozwadowski. A jednak tak się stało – byli wszyscy, śpiewali największe hity Kryzysu, Izraela i innych formacji, w których Brylewski pogrywał, a spory tłumek podrygiwał do rytmu. Ale najlepsze jest to, że jak tam wpadłam to spotkałam ludzi niewidzianych czasem po dwadzieścia lat! Czułam się tak, jakby reszty mojego życia nie było, jakby ten czas do chwili obecnej w ogóle się nie wydarzył. Nie wspominając o salwach śmiechu, które co i raz z siebie wyrzucaliśmy. A widziałam, że i Tymon odnalazł się wśród ciechanowskich ziomków – późno w nocy, kiedy szłam już do domu, on scatował przed klubem, wraz z naszą lokalną piosenkarką jazzową. Radość, duma i wspomnień czar.
Niesiona na fali („Centrali”) gładko wchodzę w trudny czas po urlopie. Jeszcze nie wiadomo co z 12 listopada, więc nie obiecuję na sto procent, że to nasze ostatnie wolne do Wigilii w tym roku, ale póki co takie są plany.
A plany gastronomiczne na dzień dzisiejszy kształtują się następująco:
– krem z brokułów z pestkami dyni
– butter chicken – kawałki piersi kurczaka w aromatycznym sosie maślano-pomidorowo-jogurtowym, ze świeżą kolendrą i ryżem basmati
– tarta z pieczoną dynią hokkaido, fetą, kozim serem, pomidorkami i czarnuszką
– sbriciolata z czarnymi porzeczkami i ricottą.