Wprawdzie festiwal filmów dokumentalnych „Doc Against Gravity” nie odbywa się niestety w Krakowie, to w ostatni weekend Kino Pod Baranami wyświetliło sześć z kilkudziesięciu festiwalowych filmów. Na festiwalu wyświetlane są najlepsze dokumenty z całego świata, z poprzedniego roku. Nie załapałam się na historię o Bauhausie, ale obejrzałam świetny „My Generation” o swingującym Londynie. To kawał historii kultury popularnej, którą przedstawia ze swadą jeden z jej współtwórców – Michael Caine. Coż miał wspólnego z Beatlesami, Stonesami, Barbarą Hulanicki czy Twiggy? Czynniki były trzy – tak jak oni był młody, zdolny i wywodził się z klasy pracującej. Michael Caine (teraz już sir, co zakrawa na kpinę, zważywszy jego pochodzenie i stosunek brytyjskiego establishmentu do niższych warstw) będąc narratorem-przewodnikiem, dokładnie tłumaczy nam zawiłości tamtego świata, stosunki panujące w brytyjskim społeczeństwie i warunki, jakie wykształciły się wówczas w Londynie, sprzyjające młodym z robotniczych rodzin sięgnąć po więcej. Caine – syn sprzątaczki i handlarza rybami – w zasadzie nie miał szans na zostanie rozpoznawalnym aktorem o międzynarodowej sławie, a jednak dzięki tupetowi, uporowi i dużej liczbie podobnych sobie biednych-zdolnych wokół siebie, udało mu się. Zawsze powtarzano mu, że wyżej urodzeni to są ci lepsi – tymczasem mówi z ironią – „I’ve never seen any BETTERS around me”. W latach sześćdziesiatych wyszło na jaw, że wśród klasy pracującej też jest mnóstwo utalentowanych i kreatywnych ludzi, że talenty nie są przypisane do hrabiostwa, lordostwa i ksiażęctwa. Fajnym zabiegiem jest wplecenie w archiwalne wywiady i piosenki jakiegoś starego nagrania z tamtych czasów, gdzie młody, ale już sławny Michael chodzi ulicami Londynu, odwiedzając swoją starą dzielnicę. Wtedy nie widzimy już starszego pana, ale młodzieńca, bedącego w rozkwicie wieku i kariery.
Opowieśc podzielona jest na rozdziały – od genezy powstania, przez rozkwit i powolny upadek. A w ten „upadek” gładko wchodzi „Punkowa historia punka”, którą teraz czytam, bo ci z lat siedemdziesiątych nie rozumieli już hippisów. A teraz, z perspektywy czasu wydaje się, że wszystkie ruchy lat sześćdziesiątych naprawdę zmieniły bieg historii i opóźniły to co mamy teraz o jedno pokolenie.
Mam nadzieję, że „My generation” trafi do normalnej dystrybucji kinowej za jakiś czas i będzie ją można wkrótce oberzeć. Wtedy nie przegapcie.
Nie przegapcie i dziś, naszego lanczu. Jest smakowicie, a mainowicie:
– krem z selera z gorgonzolą i szałwią
– tajska wołowina massaman w mleczku kokosowym, z ziemniakami i orzeszkami ziemnymi, podawana z kolendrą i ryżem basmati
– tarta z zielonymi szparagami, pomidorkami i serem dobbiaco
– ciasto drożdżowe z rabarbarem, truskawkami i kruszonką.