Dumne pięć tysięcy przejechanych kilometrów stuknęło nam niedawno. A propos stuknęło – mamy już za sobą pierwsze stuknięcie w przedni błotnik. W zasadzie bym tego nie zauważyła, a zauważywszy od razu obwiniłabym siebie za niewiadomego pochodzenia obtarcie. Po kilku dniach niejeżdżenia autem, wsiadając zauważyliśmy za wycieraczką kartkę. Sprawca zarysowania po trzykroć przepraszał, zostawił swoje dane i prośbę o kontakt. Dopiero wtedy zauważyliśmy wgniecenie i kilka rys. Byliśmy pod dużym wrażeniem sposobu, w jaki załatwił z nami całą sprawę – powiedział że stara się postępować uczciwie, bo jemu kilka razy zarysowano auto bądź utrącono lusterko, bez żadnego kontaktu. Wprawdzie wgniecenie jest malutkie, ale „dzięki” niemu mam już prawie za sobą całą tę machinę leasingowo-ubezpieczycielsko-warsztatową. A dzięki obywatelskiej postawie sprawcy nie są to doświadczenia szczególnie negatywne. Ale generalizując – posiadanie auta, nawet gdy niespecjalnie się z niego korzysta – otwiera przed nami jakiś inny świat upierdliwych rzeczy – a to pamiętanie o opłacie parkingowej, a to spotkania z przedstawicielami ubezpieczalni, a to znalezienie dobrego miejsca do zaparkowania. Po ultra prostym rowerze jest to jednak wszystko dość męczące – no ale samiśmy chcieli. Więc jestem daleka od narzekania. Wy też nie narzekajcie, zwłaszcza że dziś wspaniałe drożdżowe ze śliwkami i kruszonką. A w całości nasze dzisiejsze menu prezentuje się następująco:
– krem z cukinii
– butter chicken – kawałki piersi kurczaka w aromatycznym sosie maślano-orzechowo-pomidorowo-jogurtowym, z ryżem basmati i świeżą kolendrą
– tarta z brokułami, fetą i suszonymi pomidorami
– tarta z bakłażanem, pomidorkami, kozim serem i świeżą miętą
– ciasto drożdżowe ze śliwkami, nerkowcami i kruszonką.