Jakoże znalazła się członkini naszej rodziny, ktora jeszcze nie widziała „Once upon a time in Hollywood”, postanowiłam skorzystać z okazji i potowarzyszyć jej w czasie seansu. Więcej – szarpnęłam się nawet na bilet dla dzieciaka – w końcu jestem jej ciotką (chociaż nie ciotkujemy sobie w naszej familii – jesteśmy po imieniu. Chociaż bilety były tańsze, połowa miejsc była wolna – to znak, że niewiele się już wyciśnie z seansów i że nie jest to blockbuster. Za to sale pękać będą w szwach na seansach „Polityki” Patryka Vegi, którego widziany już trzy razy w ciągu ośmiu dni trailer za każdym razem wywołuje moje zażenowanie. No ale algorytmy, którym zawierzył pan Patryk się nie mylą, więc z matematyczną precyzją jest w stanie wyliczyć liczbę widzów i liczbę zer, o jakie powiększy się stan jego konta. No i na zdrowie – każdy orze jak może, a skoro ludzie wciąż chcą to oglądać – takie ich prawo. Pozostałych nikt nie przymusza – chociaż wyobraziłam sobie, że jakbym oglądała pod przymusem, powiedzmy pięć ostatnich jego produkcji, mogłabym śmiało zaliczyć siebie w poczet kombatantów. Do końca życia raczyłabym ludzi tą mrożącą w żyłach historią, tak jak jedna dalsza znajoma z naszego ogólniaka w kółko i przy każdej okazji opowiadała, jak była na koncercie Black Sabbath.
Daleko odpłynęłam, od tematu, ale napiszę tylko, że drugi raz ogląda się tak samo wybornie.
Równie wybornie będzie się smakowało nasze dzisiejsze propozycje. Oto one:
– krem z pomidorów z oliwą extra vergine
– zielone curry na mleczku kokosowym z mnóstwem warzyw (wegańskie): fasolką szparagową, bakłażanami, groszkiem cukrowym, brokułami i szpinakiem
– tarta z pieczonym bakłażanem, fetą, miętą, pomidorem i pestkami dyni
– ciasto marchewkowe z orzechami włoskimi i kremem waniliowym.