Nie pisałam Wam, kogo widziałam w weekend na ulicy. Otóż – w gorrące sobotnie popołudnie urządziliśmy sobie strasznomieszczański spacer po Kazimierzu i okolicach Rynku. Zahaczyliśmy o lody braci Hodurek na Zwierzynieckiej. Idziemy sobie koło PWST, ja prawie świata nie widzę poza konsumowanym lodem w wafelku – a słony karmel i jogurt z wiśnią to jest naprawdę COŚ. Idę obok małżonka, konsumuję z zapałem, ale kąt mojego oka wychwycił jakąś dobrze znaną facjatę. Kąt oka zauważył cechy fizjognomii Brada Pitta. Gdy w tę stronę spojrzało oko całe, a nawet para oczu, okazało się, że to jego polski zamiennik – Maciej Zakościelny. Kiedy Maciej zyskiwał popularność kilkanaście lat temu, kolorowa prasa i pudelki rozpisywały się o Polskim Bracie Picie i zawsze mnie to niesamowicie bawiło. Na żywo, przyznaję, podobieństwo naprawdę istnieje – mózg bez udziału świadomości je rozpoznał. Małżonek oczywiście miał pretensje, że mu nie pokazałam pana, no ale jakbym niby miała to zrobić – szturchnąć go mijając Macieja z rodziną i powiedzieć: „Zobacz! Polski Brad Pitt!!”. Trudno, skoro jest mało spostrzegawczy to jego problem. Kiedyś w Warszawie minęli nas na Żurawiej raz po razie Zbigniew Lew Starowicz i Kuba Wojewódzki – myślicie że się spostrzegł? A skąd. Ale pretensje potem do mnie 🙂.
Tutaj nie bywają aktorzy, ale np świeżutki poseł przez ostatni miesiąc nawiedzał nas regularnie. Przyzwyczaiłam się do jego widoku na tyle, że będzie mi go trochę brakować wśród stałej klienteli.
Oto dania, których ów pan dziś nie skonsumuje, bo pewnie jest już w Warszawie:
– krem z pomidorów z oliwą extra vergine
– kokosowe czerwone curry z dyni i batatów, ze szpinakiem, kolendrą, orzeszkami ziemnymi i ryżem basmati
– tarta z pieczonym kalafiorem, oliwkami liguryjskimi i serem grana padano; jest jeszcze jeden kawałek tarty z burakami, pomidorami i pecorino
– sbriciolata z ricottą i malinami.