Nie podzieliłam się z Wami wrażeniami z rzadkiej u nas aktywności. Będąc w Przemyślu oglądaliśmy telewizję. Brzmi to może zabawnie i banalnie ale przypominam, że my telewizor odstawiliśmy jakieś piętnaście lat temu. Zawsze będąc gdzieś gdzie można przerzucać kanały korzystamy z tej możliwości. Korzystamy, aby poczuć się lepiej, aby po takim „seansie” z mocą i przekonaniem powiedzieć sobie: „Jak to dobrze, że nie oglądamy tego badziewia na co dzień. Mózgi by nam wyżarło”. Zadowoleni z właściwego wyboru beztelewizyjnej drogi życiowej, z ochotą nurzamy się ze dwa razy do roku w oceanie tandetnych programów, których sensem istnienia są tylko bloki reklamowe w przerwach. Na początku jest wspaniale, jest dużo śmiechu i radości, ale po dwóch godzinach błyskających obrazów i reklam zwykle mamy dosyć.
Tym razem trafiliśmy na prawdziwe rodzyny. Najpierw Szansa na Sukces, której nie prowadzi już Wojciech Mann, a Artur Orzecz, a główną gwiazdą było Ich Troje. I tu zaskoczenie – młodzi spiewacy o dobrych głosach, ale kompletnie bez właściwości, wykonują repertuar trupy Michała Wiśniewskiego tak blado, że oryginalne wykonanie jawi się jako coś niemal dobrego – jestem w stanie zrozumieć, jakimi cechami swego czasu porwali publiczność.
Ale drugie znalezisko…. Drugie znalezisko to brytyjska dziwota, nie pamiętam nawet na jakim kanale. Jest to teleturniej, w którym kobieta wybiera sobie randkowicza spośród pięciu mężczyzn. Niby banał, ale panowie stoją w boksach, nadzy, odsłonięci do pasa. Pani wraz z prowadzącą analizują ich przyrodzenia, komentują atrakcyjność budowy anatomicznej i fryzury intymnej, po czym bohaterka odrzuca jednego na podstawie swoich preferencji. Ścianka idzie w górę – golas staje przed nami w pełnej krasie, robi piruecik, przytula panią i biegnie na backstage z dyndającym wackiem. Tam do kamery rzuca coś w stylu: „Nie wie co traci, że mnie nie wybrala” a my, oszołomieni, przechodzimy do następnej rundy. W której to rundzie kurtyny jada trochę w gore, by odsłonić klaty. I cała zabawa zaczyna się od nowa. Muszę przyznać, ze dla mnie to zupełnie nowy poziom i oglądałam te piętnaście minut z rozdziawioną buzią. Po czym przełączyłam.
To nienadążanie za trendami jakoś dziwnie mnie nie martwi – chyba po prostu chcę się zakonserwować i pewnych rzeczy po prostu nie wiedzieć.
Mam nadzieję, że nie popsułam apetytów, bo dziś smaczny lancz. Składa się z następujących propozycji:
– zupa z zielonych warzyw
– butter chicken – kawałki piersi kurczaka w aromatycznym sosie maślano-jogurtowo-pomidorowym, z ryżem basmati i kolendrą
– tarta z pieczonym kalafiorem, serem grana padano i pesto
– ciasto marchewkowe z kremem waniliowym i orzechami włoskimi.