Pani sprzedająca warzywa na bazarku cieszy się z pogody – że jest tak ciepło, ze nie marzną i w ogóle. Jednocześnie wyraża ubolewanie, jak to teraz strasznie w tej Wenecji, ta powódź, tragedie ludzkie. Słucham, potakuję i myślę – im lepiej pani tu będzie w zimę, tym bardziej pod wodą będzie Wenecja. I nie tylko Wenecja. Nastrój mam trochę minorowy, bo obejrzałam w końcu „Years and Years” – brytyjski serial traktujący o najbliższej przyszłości – ot, następne dziesięć lat do przodu. Niby jest podobnie, ale wszystko się powoli zmienia. Populiści rosną w siłę, deszcz pada sześćdziesiąt dni bez przerwy, jest coraz więcej uchodźców, bomba atomowa znowu została wystrzelona. W połowie oglądania czułam się trochę jak podczas rozciągniętego w czasie seansu „Requiem for a dream” – strach o bohaterów, do których się przyzwyczaiłam i których zdążyłam w większości polubić, stawał się coraz większy. Dobrze że końcówka sezonu trochę im nie wyszła i zabrnęli w trudny do strawienia patos, bo gdyby wszystko było tip top do końca, pewnie z emocji nie przespałabym połowy nocy. Mimo tych końcowych niedociągnięć polecam sobie wciągnąć. Bo to już, zaraz, czai się za następną przecznicą. Niektóre rzeczy już się dzieją, niektóre za chwilę zaczną. I ciężko się na to patrzy, ale nie można oderwać wzroku. Na szczęści brytyjskiego sarkazmu i czarnego humoru jest całkiem sporo, co zdecydowanie ułatwia odbiór.
Żeby u nas ułatwić sobie odbiór jedzenia, najlepiej przyjść tu po 12:30 – wtedy jest już luźniej i mozna w spokoju uraczyć się lanczem i stałymi pozycjami menu. Dziś lancz jest podwójny, a jego całość tworzą:
– zupa z kapusty z pesto, pomidorami i ryżem carnaroli
– tagliatelle aglio olio pomodoro – z sosem z pomidorów, oliwy i czosnku, lekko pikantnym, posypane serem grana padano i natką pietruszki
– tajska wołowina massaman z orzeszkami ziemnymi, ryżem basmati i kolendrą
– tarta z pieczonym bakłażanem, fetą, i bazylią
– ciasto drożdżowe ze śliwkami, kruszonką i nerkowcami.