Dziś, Moi Drodzy, tylko krótka informacja na temat jadłospisu. Jako że małżonek na zapleczu pochłonięty jest produkowaniem dużej ilości quesadillas, ja ogarniam pozostałe sprawy. W związku z tym mój, że tak go nazwę, czas twórczy, uległ gwałtownemu skurczeniu i daje Wam tyle ile mogę. Wczorajszy – trzeci z kolei – dzień luto-marca, zwiódł nas okrutnie. Myśleliśmy, że aura zniechęca Was do wyściubienia nosa z biura, ale okazało się, że z aurą przegrywać można tylko dwa dni z rzędu – trzeciego dna człowiek mówi do siebie hardo: „Nie będzie mnie jakaś pogoda ograniczać. Koniec z tym! Ruben należy mi się jak przysłowiowemu psu buda!”, po czym narzuca kapotę z sieciówki i biegnie zakupić swoją ustawową kanapkę. Niepomni Waszego hartu ducha nie przygotowaliśmy się na takie pospolite ruszenie, wiec dotarłam do domu trochę otumaniona, rzuciwszy się w objęcia Morfeusza już o 20:30. Przynajmniej pospałam.
Że dzisiaj quesadiilla, to już wiecie. A wszystkie nasze propozycje (z wyjątkiem stałych) prezentują się następująco:
– ribollita, czyli włoska zupa z dużą ilością pokrojonych warzyw, fasolą, jarmużem, bulgurem i oliwą extra vergine – gęsta, zdrowa i sycąca
– quesadilla – grillowana tortilla z cukinią, serem, szynka, kukurydzą, lekko pikantnym sosem jogurtowo-majonezowym z wędzoną papryką i roszponką z winegretem
– tarta z pieczoną dynią, oliwkami liguryjskimi, serem kozim i bazylią
– ciasto drożdżowe z truskawkami i kruszonką.