Jakbyście byli ciekawi co u nas słychać, to już Wam piszę. Otóż – jako że najwyraźniej mało nam jeszcze remontów, zafundowaliśmy sobie lifting łazienki. A wszystko to przez pralkę. Jak wiecie – stara została zabrana, a na jej miejsce pojawiła się nowa, błyszcząca swą białością. Wyglądała na tle łazienki jak przysłowiowy kwiatek do kożucha i to właśnie na okoliczność jej pojawienia się, zadecydowaliśmy o mini-remoncie. Po prostu cała reszta tak bardzo przestała do niej pasować, że trzeba było wykrzesać z siebie wolę i siłę do kolejnego mini-armageddonu. Od środy cały majdan z łazienki składujemy w kuchni, a sedes jest na kilka godzin wyłączany z użytkowania, tak jak i wanna. Umywalki chwilowo nie ma, więc podstawowe ablucje dokonują się w kuchennym zlewozmywaku. Nie jest komfortowo, co tu kryć, ale z drugiej strony pozbyliśmy się w końcu znienawidzonego ciemnego koloru ze ścian, który miał być pierwotnie zupełnie inny, ale wyszło jak wyszło. Przebieram już nóżkami na ostateczny efekt metamorfozy. A póki co – po pracy muszę szybciutko wziąć prysznic i umyć głowę, bo potem do 21:00 nie da rady. Trzeba przetrwać, by z poczwarki wyłonił się motyl – mam nadzieję, że nie okaże się ćmą.
A tymczasem, przy piątku, mamy bardzo atrakcyjne menu dla Was. Oto ono:
– zupa z kapusty z pesto, pomidorami, ryżem arborio i odrobiną sera grana padano
– penne ze szpinakiem w sosie śmietanowo-winnym
– chili con pavo z indykiem, kukurydzą, fasolą i cukinią, podawane z ryżem, zostało jeszcze około ośmiu porcji
– tarta z bakłażanem, pomidorkami, fetą, miętą i suszonymi pomidorami
– ciasto drożdżowe z truskawkami i kruszonką
– trzy kawałki ciasta marchewkowego.