Zastanawiam się, czy Wy też przestaliście chodzić do kina? Pytałam o to kilka osób, które regularnie do nas przychodzą i oni mówili, że nie byli w kinie – powiedzmy – od marca. Z resztą moim ostatnim filmem zobaczonym na dużym ekranie był "Hejter" Jana Komasy. A ostatnim spektaklem w teatrze był ten o Gracjanie Roztockim, na który wybraliśmy się pod koniec lutego. Jednocześnie moja najmłodsza siostra normalnie chodzi na seanse, nie widzi problemu. Ja też niby problemu nie widzę, w zasadzie to poszłabym choćby dziś. No ale jakoś mnie nie ciągnie – czyżbym się po prostu odzwyczaiła od tej rozrywki? Trochę byłoby to dziwne, zważywszy na fakt, że na interesujące mnie filmy często chodziłam sama, bo zależało mi na ich obejrzeniu właśnie w kinie. Teraz jakoś ta chęć wygasła, dlatego chyba pójdę po prostu do kina i na własnej skórze przekonam się, czy na powrót otworzy się w mózgu szufladka kinomanki i jednak zapragnę tej ciemnej sali, tych nienaturalnie dużych, wyraźnych twarzy aktorów, na których widać każde drgnienie emocji, zapragnę swoich cichych samotnych wzruszeń, które czasami są trudne do podzielenia z kimś innym, bo ciężko je nawet ubrać w słowa.
Jak tak to sobie napisałam i widzę swoje rozkminy czarno na białym, od razu nabrałam chęci, zwłaszcza na samotne wzruszenia. Pójdę więc, ale nie mam zielonego pojęcia, co tam teraz na tapecie. Wiem tylko że nowy Nolan i że nowy Kaufman. Rozeznam się, a jeśli macie jakieś typy, to możecie mi podrzucić w komentarzach – będę wdzięczna.
Tymczasem wchodzi proza. Proza prosta, acz pożywna. Oto ona:
– krem z pomidorów z oliwą extra vergine
– krem z groszku z miętą i jogurtem
– kokosowe czerwone curry warzywne (bakłażany, brokuły, fasolka szparagowa, groszek cukrowy i merchewka) z ryżem basmati
– tarta z pieczonym kalafiorem, oliwkami liguryjskimi i serem dobbiaco
– sernik nowojorski z musem truskawkowym.