Wczoraj dowiedzieliśmy się na zajęciach, czym zajmują się studenci hiszpańskiego. Wiecie, jaka branża ma najwięcej przedstawicieli na kursie? Zaskoczyło mnie to, ale jest to branża medyczna. I są to różne stopnie „wyklucia” lekarskich motyli – jest lekarka wyspecjalizowana, jest taka dopiero po studiach i jest student drugiego roku. Drugą pozycję zajmuje ex equo dwoje programistów, oraz dwie księgowe. Jest jeden taksowkarz, jeden siedemnastolatek z dobrego liceum, jest właściciel firmy i ja, czyli Bufetowa. Właściciel firmy nie zdradził, w jakiej branży działa, ale na pewno jest polskim rzutkim biznesmenem, bo zamiast zakupić książkę do języka, zorganizował sobie za darmo plik pdf.
Nasza nauczycielka była zachwycona składem – tu lekarze, tam taksówkarz przywiezie ją z miasta, potem wpadniemy do mnie na żarcie.
Wczoraj dowiedziałam się, że Julio Iglesias znaczy literalnie „lipiec kościoły”. Trochę się zawiodłam 😄 Co ciekawe, jak wpiszę każdy wyraz z osobna w Google translator, to wyskakuje lipiec, a potem kościoły. Jeśli zaś piszę julio iglesias razem, słownik tłumaczy jako Julio Iglesias. Mireia na wzmiankę o tym dawniej wielbionymi śpiewaku, zrobiła wielkie oczy – a kto jeszcze o nim pamięta? Przecież on jest stary. No właśnie wychodzi na to, że ja pamietam. Czasem nawet zanucę jakiś jego dawny szlagier, bo uwielbiam wprowadzać swój głos w kozie vibratio – ale Wy doskonale o tym wiecie, bo pisałam o tym nie raz. Nucąc więc sobie „La Mer”, wprowadzę Was gładko w dzisiejsze menu. Wygląda następująco:
- gazpacho – dzień drugi hiszpańskich celebracji, a pogoda sprzyja
- makaron tagliatelle ze świętymi pomidorami, oliwą extra vergine, bazylią i odrobiną podsmażonego na oliwie czosnku, posypany serem grana padano
- butter chicken – około dziesięciu porcji się jeszcze znajdzie
- tarta porowa z orzechami włoskimi i fetą
- sbriciolata z czarnymi porzeczkami i ricottą.