Widzę że powoli, powolutku, zaczynają wracać do nas klienci. Jeszcze nieśmiało, jeszcze czasem tylko na jeden dzień do biura, ale już widać zmianę trendu. O ile wszystko będzie iść dobrze i nie nastąpi czwarta fala (modele matematyczne wskazują niestety co innego i tylko cała nadzieja w niezaszczepionych, że jednak pójdą pod igłę, mając na uwadze zdrowie nie tylko swoje, ale i ogółu), dostrzegamy już tlące się w tunelu światełko. Na razie niewielkie – ot, takie światełko świetlika, delikatne i chybotliwe. Ale nie da się zignorować jego słabiutkiego blasku. Wiążemy duże nadzieje z końcem wakacji – bardzo byśmy sobie życzyli, żeby rzeczy zaczęły wracać na stare tory – już nawet nie na sto procent, ale tak na osiemdziesiąt – dziewięćdziesiąt. A za jakiś czas ludzie będą pytać się wzajemnie, gdzie zastał och pierwszy lockdown – tak jak swego czasu wielu informowało innych, gdzie byli drugiego kwietnia 2005 roku, o dwudziestej pierwszej trzydzieści siedem. Od razu, żeby rozwiać wątpliwości powiem, że co do lockdownu, to byłam na chacie, a co do tego drugiego kwietnia, to nie bardzo pamietam.
Dziś mamy spory wybór lanczowy, o zostało trochę lasagne, jest też wczorajsza zupa. Oprócz tego jest dzisiejszy lancz, oraz tarta z buraczkami i cytrynowa. Wszystko zaś, w kolejności, prezentuje się następująco:
- krem selerowy z prażonymi orzechami włoskimi i olejem konopnym
- krem porowo-ziemniaczany z prażonymi pestkami dyni
- butter chicken z nerkowcami, masłem i jogurtem, podawany z ryżem basmati i świeżą kolendrą
- lasagne bolońska/lasagne z brokułami 8 gorgonzola
- tarta z bio burakami, pestkami słonecznika, kozim serem i pomidorami
- tarta cytrynowa z bezą.