Wiemy dobrze, ze dni z quesadillas należą do tych trudnych, niebywałe pracowitych i wyczerpujących. Zawsze staramy się przygotować mentalnie do niezliczonej ilości zamówień, do rozdzwonionego telefonu, którego w zasadzie nie sposób odebrać przez godzinę największego ruchu. W zasadzie nie odkryłam jeszcze do końca, co kryje się za taka ich popularnością – serio, jest to królowa lanczy, siedzi na stolcu bufetowym już od kilku lato ani myśli oddać koronę. Ja też je lubię, nawet bardzo, ale nie jestem w stanie rozpracować, co właściwie jest w ich smaku, co Wam tak pasuje. Czy to fakt, że są chrupiąco-ciągnące? Czy to może dość duża obecność smaku umamo, który tworzy mieszanka wszystkich składników? Pewnie po trochu każda z tych teorii jest prawidłowa, ale w skład pełnej odpowiedzi wchodzą także Wasze pojedyncze doznania i skojarzenia. Jest jak jest z tą quesadillą – wypada nam tylko się cieszyć i powtarzać co dwa – trzy tygodnie całe zamieszanie od początku. A po powrocie do domu, mi o szumnych planów – wczoraj na przykład miałam poodkurzać – zwalić się na łóżko i uciąć sobie dłuuugą regenerującą drzemkę.
Wczoraj rozbiliście bank – kilka osób stojących w kolejce dowiedziało się, że lancz właśnie w tamtej sekundzie się skończył. Naprawdę solidnie się przygotowaliśmy, ale popyt rządzi się swoimi prawami i czasem niewidzialna ręka rynku zamienia się w wielką łapę olbrzyma, która ściska człowieka, aż łzy lecą (łzy bólu i radości jednocześnie). Dlatego na dziś nie zostało ani jednej – jest całkiem nowy lancz, też niezgorszy. Z wczorajszego menu zostały tylko cztery porcje toskańskiej pomidorowej. Całość wygląda tak:
- krem z selera z prażonym słonecznikiem i olejem z pestek dyni
- cztery porcje toskańskiej zupy pomidorowej
- chili con pavo z indykiem, kukurydzą, fasolą i cukinią, podawane z ryżem
- tarta z brokułami, fetą i suszonymi pomidorami
- tarta z flanem waniliowym i malinami.