Odwiedzałyśmy z siostrą naszą bliską, wspaniałą koleżankę, która zawsze ugości nas po królewsku, ugotuje pyszności, zrobi sałatki i służy dobrym i bardzo dowcipnym słowem. Nasza gospodyni zmieniła kilka tygodni temu lokum. Lokum jest duże, przestronne – to mieszkanie z duszą i historią. Gdy weszłyśmy i zaczęła nas oprowadzać, najpierw pokazała nam dawny gabinet, w którym oprócz rzeźbionego biurka, sekretarzyka i jakichś innych antycznych mebli, pyszniła się w rogu otomana. Mebel, istniejący w popularnej świadomości jako leżanka u psychoanalityka aż się prosił, żeby na nim zalegnąć, złapać się dłonią za czoło i wykrzyknąć dramatycznie, że przecież to wszystko wina matki. Przyznaję, nie mogłam się oprzeć temu małemu performensowi (niech mama nie bierze tego do siebie – to tylko rola). Od razu zostawiłam moje rzeczy w pokoju z otomaną i postanowiłam na niej spać – wydawało mi się to doskonałym pomysłem, ale rano okazało się jednak, że leżanka służy do polegiwania, a nie do mocnego dobrego całonocnego snu. Na drugą noc wprosiłam się więc gospodyni do sypialni – śpi w ogromnym łóżku, więc się zgodziła. Gdy nagle w środku nocy się obudziłam, zobaczyłam, że jej nie ma, a ja kulę się sama na pustym posłaniu. Co pomyślałam? „O borze, przecież ja chrapię! Na pewno urządziłam jej taki koncert, że podkuliła ogon i wolała twardą otomanę od moich nocnych dźwięków.” Opanował mnie stres i smutek – nie dość, że wprosiłam się do cudzego łóżka, to jeszcze podstępem wysiudałam z niego jego prawowitą lokatorkę swoimi odgłosami paszczowymi. Wskutek tego nie spałam od szóstej, targana wyrzutami sumienia. Gdy o ludzkiej porze poszłam nieśmiało do gabinetu, okazało się, że to jednak nie moje chrapy pognały ją ku niewygodzie, ale jej złe samopoczucie i chwilowa niemoc. Ulga, jaką odczułam była uwalniająca.
Towarzystwo było przednie (odwiedziłyśmy jeszcze zaprzyjaźnioną parę i zostałyśmy obdarowane naręczem książek) pogoda doskonała, jedzenie pyszne. Bardzo dziękuję w imieniu swoim i siostry za ten wspaniały czas. Ten przypływ pozytywnych doświadczeń i dobrych rozmów na pewno przełoży się na dzisiejszy tydzień w pracy. Będę po trochu oddawała dobrą karmę światu, żeby zachować równowagę. Karmę w postaci karmy literalnej, oraz energii, która między ludźmi tak wspaniale oscyluje.
A skoro już dotknęłam tematu literalnej karmy, pozwolę sobie zapoznać Was z naszym dzisiejszym menu:
- krem z cukinii z grzankami
- cannelloni nadziewane szpinakiem, ricottą i grana padano, zapiekane w sosie rosè
- tarta z brokułami, suszonymi pomidorami i cheddarem
- sbriciolata z malinami i ricottą.