Dzisiejszy dzień to dla mnie Dzień Wielkiej Krojczej. W zasadzie powinnam przyszyć do mojego kuchennego kitla epolety i po każdym takim dniu przyszywać do nich kolejną belkę w kształcie mini noża. Po zapełnieniu ramion odznakami przeniosłabym, się na tors – tam umieszczałabym już medale w kształcie scyzoryków – mój małżonek na pewno by coś fajnego zaprojektował. A jakbym już wypełniła szczelnie ramiona i pierś odznakami, okazałoby się, że już się zestarzałam i chodziłabym jak ci radzieccy generałowie, obwieszeni jak choinki. Musiałabym sobie jeszcze kupić beret, noszony zawadiacko na jedną stronę. I już byłabym tą babcią, z której trochę natrząsają się sąsiedzi, a która jest częścią lokalnego kolorytu. Nie wiem czy ta perspektywa kusi, czy jednak odstręcza.
Innych perspektyw na dzisiejszy ranek nie mam, bo zajęta byłam krojeniem, oraz bieganiem do sklepu po zapomniane mleczko kokosowe. Wszystko po to, aby ktoś – czyli Wy – te perspektywy na dzisiaj miał. Wasze są takie:
- krem z buraków z jogurtem
- wegańskie kokosowe curry z dyni i batatów ze szpinakiem, orzeszkami ziemnymi, kolendrą i ryżem basmati
- dziesięć porcji quesadillas
- tarta szpinakowa z gorgonzolą i suszonymi pomidorami
- ciasto marchewkowe z kremem waniliowym i orzechami włoskimi – dziś wyjątkowo smaczne, bo małżonek w oczekiwaniu na dostawę użył włoskiej mąki 00 – mam wrażenie, że smak orzechów włoskich jest bardziej wyczuwalny.