Pani Ewa z piekarni spytała mnie o szóstej rano, czy przyszedł do mnie Mikołaj. Jak co roku, nie pojawił się, ale też przyznaje, że nie zapraszam go do swojego domostwa. Chociaż, w zasadzie można chyba uznać za wizytę Mikołaja dokonania małego, potrzebnego acz radującego zakupu na Allegro tuż przed 22:00 w dzień poprzedzający Mikołajki? Pozwoliłam sobie tak właśnie uznać, więc w sumie wizytę Mikołaja mam odfajkowaną. Spotkamy się jutro po pracy, na posesji na Kordylewskiego, gdzie dokonam wyciągnięcia paczuszki z paczkomatu.
Aura za to wybitnie niemikołajkowa – jeśli ktoś tu do nas zawita po lancz, będę pełna podziwu, że chciał opuścić ciepły kąt przy komputerze w pracy, który w porównaniu z szarością, deszczem i śmierdzącym powietrzem jawi się nieomal jak piernaty, jak domowe pielesze, jak shisha bar. Ale kiedy już się do nas dojdzie, zamówi, usiądzie i posłucha muzyczki w ciepłym, jasnym wnętrzu, też można się poczuć jak na domowej kanapie, jak na obiadku u cioci. Oczywiście u cioci Basi – tej, którą najbardziej lubicie w rodzinie – która dobrze gotuje, potrafi Was rozśmieszyć, a na odchodne zawsze wciśnie Wam 50 złotych do kieszeni, „na kawkę na mieście”. Tak to sobie wyobrażam w ten boleśnie brzydki poniedziałek, a żeby choć trochę Was zachęcić do opuszczenia pracowo-domowych kokonów (kiedy używam słowa „kokon”, zawsze przed oczami staje mi Dianne Wiest jako podstarzała przebrzmiała gwiazda filmowa, egocentryczna i pretensjonalna w „Strzałach na Broadwayu”, która mówi do zakochanego w niej John Cusacka – biednego jak mysz kościelna żydowskiego dramatopisarza: „The cocoon has opened”), przedstawię Wam dzisiejsze menu. Czyli, mówiąc prostacko, spróbuję skusić Was słoniną:
- krem brokulowy z prażonym słonecznikiem
- chili con pavo z indyka, z fasolą, cukinia i kukurydzą, podawane z ryżem
- tarta porowa z tymiankiem, fetą i pestkami dyni
- ciasto marchewkowe z orzechami włoskimi i kremem waniliowym.