Nie mam żadnej wątpliwości, że oto przyszły ciężkie czasy. Od ponad miesiąca budynek naprzeciwko nie został pokryty płachtą zqchęcającą do zakupu określonych produktów. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy, bo reklamy, nie tylko wielkopowierzchniowe, to czyrak toczący wspólną przestrzeń. To wrzód, który trzeba wyciąć za jednym razem a porządnie, bo szpeci otoczenie jak mało co. Dlatego, mimo że te różnorakie reklamy, które zasiedlały co i raz powierzchnię na wysokości moich oczu, dawały mi nie raz inspirację do napisania felietonu, to jednak wolę, gdy inspiracja przychodzi z czystego budynku. A nie na przykład z nadnaturalne powiększonej twarzy polityka, czy też kolekcjonerskich monet. Dobrze jest, jak jest, a kiedy jeszcze zacznie pojawiać się w tych szybach odbite słońce, wtedy będzie już wspaniale. A że dzień coraz dłuższy a luty najkrótszy, to już mogę zacząć sobie wyobrażać promienie słoneczne na swojej twarzy, odbite w szybach tego dość siermiężnego biurowca.
Reklamy nie ma, ale za to lancz jest. I to podwójny. A takie są jego składowe:
⁃ krem kalafiorowy z pestkami dyni
⁃ cztery porcje zupy kukurydzianej
⁃ quesadilla z serem, szynką, kukurydzą, sosem z wędzonej papryki i sałatą z winegretem
⁃ cztery porcje makaronu bucatini all’amatriciana
⁃ tarta z pieczoną dynią piżmową, suszonymi pomidorami i mozzarellą
⁃ kawałek tarty z burakami, kozim serem, pomidorkami i czarnuszką
⁃ ciasto drożdżowe z truskawkami, kruszonką i nerkowcami.