We Lwowie byliśmy jedyny raz na wakacjach w 2006 roku. To było jedno z moich miast marzeń do zobaczenia i zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Nocleg załatwiała nam serdeczna koleżanka ze studiów, której koleżanka była żoną sanockiego popa, który przyjaźnił się z popem lwowskim. Lwowski pop przyjechał po nas na dworzec starym małym pickupem – Piotrek jechał na pace bez okien, ale nie narzekał. Pop był to człowiek stosunkowo młody, wychudzony, brodaty i tak serdeczny, że od razu nas kupił. Miał do dyspozycji mieszkanko po rodzicach, które normalnie wynajmował studentom, ale że był sierpień, to stało puste. Pop chciał, żebyśmy mu za sześć noclegów zapłacili 75 złotych, ale suma ta wydała się nam tak nikczemną, że daliśmy mu dwa razy tyle. Mieszkanie znajdowało się w starej kamienicy – w połowie drogi między Cmentarzem Łyczakowskim a centrum miasta, bardzo blisko skansenu lwowskiego. Pop zostawił nam w lodowce wiejskie jajka, czym ujął nas jeszcze bardziej. Po kilku dniach łażenia po mieście, zachwycania się jego atmosferą i chłonięcia piękna, spotkaliśmy go przypadkiem na ulicy. Wykrzyknął uradowany, jakby zobaczył starych przyjaciół: „Magda! Piotrek!” – z tym cudownym zaśpiewem, bardzo podobnym do zaśpiewu babci Kisielewskiej, którą mało pamietam, bo umarła jak miałam pięć lat. Ale jej wileńsko – puliackie „pańczochi” wciąż brzmią mi w uszach. Będąc we Lwowie trafiliśmy na święto narodowe – dzień odzyskania niepodległości. Świętowanie było niesamowicie widoczne na ulicach – mnóstwo mężczyzn i chłopców chodziło w narodowych ukraińskich białych koszulach z haftem, a na rynku odbywał się uroczysty koncert, na który z ciekawości poszliśmy. Czuło się tę atmosferę radości i podniosłości – ale nie taką oficjalną i napompowaną, tylko oddolną i prawdziwą.
Chcieliśmy tam wrócić po Euro 2012, żeby zobaczyć, jak Lwów się wyremontował na mistrzostwa, ale za chwilę wybuchła wojna o Krym i Donbas – niby dość daleko, ale wojna nas zniechęciła do powrotu.
No i ostatnio śnił mi się Lwów – we śnie jeszcze piękniejszy – był połączeniem wspaniałego nadmorskiego miasta z Gry o Tron i barcelońskich nadbrzeży z błyszczącymi wieżowcami, które zbudowano tam na sztucznych wyspach na morzu. Bo we śnie Lwów leżał nad Morzem Czarnym. Wyruszyliśmy z brzegu na rejs po morzu, a w oddali widziałam wybuchy i czarny dym. „Nie martwcie się – jesteśmy bezpieczni – przecież morza nikt nie będzie bombardował” – powiedział ktoś obok. I faktycznie się nie bałam.
Bardzo chcielibyśmy tam wrócić w lepszych czasach – to wspaniałe miasto, z morzem zieleni, wspaniałymi zabytkami i niepodrabialną atmosferą. Mam nadzieję, że się uda.
Mam także nadzieję, że wielu z Was uda się dziś dotrzeć do nas – oto nasze mnogie dzisiejsze propozycje:
- krem z buraków z jogurtem
- wegańskie kokosowe curry z bakłażanem, cukinią, fasolka szparagową, groszkiemcukrowymi marchewka, podawane z tyżem basmati
- kilka porcji tajskiej wołowiny massaman
- tarta brokułowa z oliwkami liguryjskimi, pestkami dyni i serem lazur
- tarta z pieczona dynia, pomidorami, serem pecorino romano i czosnkiem niedźwiedzim
- ciasto drożdżowe z truskawkami, kruszonką i orzechami włoskimi.