Trzeba uczciwie przyznać, że aura jest paskudna. Niepomny do końca, jak zimno i brzydko było wczoraj wieczorem, użyłam roweru do przemieszczenia się po mieście. Zmokłam okrutnie, zmarzłam trochę mniej.
Dlatego dziś z samego rana przygotowałam się do jazdy perfekcyjnie. „Zrzucam z ramion płaszcz Konrada” – napisze Wieszcz.
„Wrzucam na ramiona płaszcz Kosmity” – zapodałam z rana ja – wkładając przez głowę moją przeciwdeszczową pałatkę, która jest doskonała na taką aurę. Nakładasz ją na regularna kurtkę i nic cię nie interesuje, bo ci sucho i ciepło. Dzięki odblasków jesteś też lepiej widoczna na drodze, chociaż wiem, że dbające przede wszystkim o wygląd estetki ze zbytnią widocznością w tym outficie nie wychylałyby się. Cóż – wygląda się, jak się wygląda, ale o szóstej rano w półmroku i siekącym śniegodeszczu chyba nikogo z przemykających chyłkiem to nie obchodzi.
Dojechawszy tu suchym pedałem, zabrałam się raźno do pracy – małżonek nie odstawał w pracowitości – i zrobiliśmy pospołu smaczny lancz. A że są jeszcze wczorajsze specjały, i zupa i drugie są podwójne. Oto propozycje:
- zupa kukurydziana
- florencka zupa z fasoli z jarmużem
- cannelloni nadziewane szpinakiem, ricottą i grana padano, zapiekane w sosie rosè z pomidorów ze śmietanką, oliwą, bazylią i czosnkiem
- quesadilla z serem, szynką, cukinia, kukurydzą, sosem z wędzoną papryka i sałatą z winegretem
- tarta z pieczarkami, oliwą truflową, mozzarellą, boczkiem i pestkami dyni – trzeba przyznać, ze na zdjęciu prezentuje się apetycznie
- sernik nowojorski z musem truskawkowym.