Właśnie zajadam wspaniałe ciasto drożdżowe. Że wspaniałe, dowiedziałam się od małżonka – ja czuję tylko jego konsystencję i leciutki smak rabarbaru. No i smak kawy, którą je popijam. Influenza weszła bowiem w kolejny etap i dziś od samego rana uwija się w okolicach zatokowych. I skutecznie blokuje delikatne smaki, co trochę łamie mi serce. Ale z drugiej strony – skoro wczorajszy etap przemienił się w kolejny – o innych cechach charakterystycznych – oznacza to, że Złe ewoluuje i osiągnęło kolejną fazę rozwojową. A może to faza zwojowa…. W każdym razie na końcu wszystkich faz motyl się z tego raczej nie wykluje. Wykluję się ja – normalna, zwyczajna i zdrowa. I w zasadzie wolę tę normalność od motyla. Czekam na nią z utęsknieniem. Jeśli zaś chodzi o wszelkie aktywności poza pracą – jestem w stanie tylko polegiwać na łóżku i dość tępo przeglądać ubrania na Vinted. Pewnie myślicie teraz, że szukam byle pretekstu, żeby znaleźć do kolekcji czapkę – bliźniaczkę? Może podświadomie do tego dążę, kto wie…
Lancz na dziś już gotowy – czekamy tylko aż kurczak się zrobi do końca, a bulgur zagotuje. Propozycje na dziś są następujące:
- zupa z kapusty z pesto, pomidorami, ryżem arborio i serem grana padano
- perski kurczak ze śliwkami, bulgurem i miętą
- tarta szparagowa z pomidorkami cherry i kozim serem dojrzewającym
- ciasto drożdżowe z rabarbarem, truskawkami, kruszonką i orzechami włoskimi.