Dokładnie wtedy, kiedy nad Krakowem rozpoczynał się sobotni burzowy armageddon, przypinałam przed Galerią Kazimierz rower i udawałam się na seans „Elvisa”. Kiedy wjechałam ruchomymi schodami na piętro, grad w najlepsze bębnił już w świetliki na dachu Galerii. Postanowiłam być na czas, bo widziałam już w domu, co się święci, dlatego liczyłam się z potężnym (czy też masywnym – jak się teraz mówi, kalką z angielskiego) blokiem reklamowym. Nie przeliczyłam się – wygląda na to, że bite pół godziny to już standard.
Czy warto obejrzeć tę hostorię? Na pewno. Austin Butler, grający główną rolę i nie będący jakąś szczególnie wielką gwiazdą – stworzył póki co, rolę swojego życia. Jest to kreacja absolutnie wspaniała. Rami Małej, z którym Butler konsultował się podczas budowania roli, wypada w roli Freddiego Merkury blado. Naprawdę. Zdecydowanie lepsza i bardziej dynamiczna jest pierwsza część filmu – no ale zwykle tak jest, że opowieść o pierwszych sukcesach i dochodzeniu do sławy ogląda się przyjemniej niż powolny upadek, uzależnienie i wszystko inne, co zwykle się z tym wiąże. No ale dynamika jednak trochę w ostatnich trzydziestu minutach trochę siada.
Baz Luhrmann jedzie tu po bandzie w swoim stylu, a powiedziałabym nawet, ze momentami przypomina to trochę „Urodzonych Morderców”. Ale tytułowa rola… No po prostu chłopak jest boski – dawno mnie tak czyjś występ nie urzekł. Film powstawał dwa lata, więc Austin Butler wykonał jakąś gigantyczna robotę, nie wyłączając śpiewania niektórych kawałków. I nie wiem, które śpiewa on, a które Elvis.
Trochę po macoszemu potraktowane jest małżeństwo Elvisa, a Priscilla w zasadzie tylko jest. I dwa razy mówi więcej niż jedno zdanie. Co do Toma Hanksa ,- menadżera – oszusta i wyzyskiwacza – jest to chyba najsłabsza rola Hanksa, jaką widziałam. Jakoś zupełnie bez siły i dramaturgii. Mimo tych wad film ogląda się dobrze, a najlepsze są występy na scenie.
Zaraz sprawdzę – dziwne, że w sobotę tego nie zrobiłam – czy jest jakaś ścieżka dźwiękowa z filmu na Spotify – bo oprócz turbo przebojów Presleya, jest sporo innej muzyki, w tym dużo hip hopu. Warto popatrzeć, serio – zachęcam Was.
Warto też – serio – przyjść dziś do nas na lancz. Jedyny dubeltowo w kilku miejscach:
- chłodnik litewski z buraków
— quesadilla z serem, szynką, cukinią i kukurydzą, plus sałata z winegretem - gnocchi z ragu bolońskim, natką pietruszki i grana padano
- tarta z młodymi marchewkami, suszonymi pomidorami i pecorino romano
- sbriciolata z czarnymi porzeczkami i ricottą
- trzy kawałki blondie.