Widzę, że Stara na jesieni życia robi przechył ku wegetarianizmowi. Kiedy czasem na kolację gotuję sobie warzywa na parze, ona dostaje literalnie kociej mordy. Kręci się po szafkach, pomiałkuje w krótkich seriach, z wyraźną niecierpliwością. Jest pewna, że oto szykuję posiłek specjalnie dla niej. Kiedy warzywa są gotowe, muszę toczyć z nią boje, żeby nie kradła mi z talerza. Zanim więc reszta posiłku na nim wyląduje, chowam go do szafki albo na suszarkę do naczyń. Bo Stara potrafi być naprawdę upierdliwa – czasem kiedy jest zbyt wzmożona, proszę małżonka, żeby ją na chwilę odholował, co pozwala mi spokojnie zjeść posiłek.
Najbardziej szaleje za kalafiorem – dałaby sobie chyba za niego wyrwać wąsa. Nie wiem dlaczego akurat kalafior, zwłaszcza że wraz ze szczypiorem i kilkoma innymi warzywami jest na kociej czarnej liście – dopóki się o tym nie dowiedziałam, częstowałam ją hojnie kalafiorem. Teraz dostała bana, a ja trochę rzadziej gotuję go na parze, sterroryzowana przez jej miałki i aktywną partyzantkę. Jak na swoje szesnaście lat jest wyjątkowo żywotna. W człowieczych latach to więcej niż osiemdziesiątka i doprawdy życzyłabym sobie takiego wigoru w jej wieku. Już widzę oczyma wyobraźni, jak kradnę z talerza małżonka boczek i żwawym kurcgalopkiem wybiegam na klatkę, pożerając go łapczywie po drodze. Ta wizja nawet mnie rozbawiła.
Pozostając w niezłym humorze, przedstawiam Wam dzisiejszy lancz:
- krem z groszku z jogurtem miętą
- wegański tażin z bakłażanem, batatami, cukinia, ciecierzycą i suszonymi morelami, podawany z bulgurem, nerkowcami i kolendrą
- quesadilla – zostało jeszcze kilka porcji
- tarta z pieczarkami, pomidorkami i gorgonzolą
- ciasto drożdżowe z truskawkami, kruszonką i orzechami włoskimi.