Wczoraj na koniec pracy, kiedy już zamknęliśmy, mój małżonek okazał się być powodem mojego wielkiego smutku. Z playlisty poleciała bowiem „Africa” Toto. Jest to piosenka, którą uwielbiam, zawsze ją lubiłam i ilekroć kiedy leci, to podgłaszam. A on, że nie odróżnia jej od tej „la la la Hotel California”. I że to jest to samo. A im bardziej to przekonywałam, że ta hipoteza jest niedorzeczna, im bardziej puszczałem mu na zmianę „Africa” i „Hotel California”, tym bardziej on nie mógł zanucić jednej, gdy leciała druga i odróżnić ich od siebie. I śmiał się przy tym do rozpuku. A mi było naprawdę przykro – gdzie są (pytałam rozpaczliwie) lata twojej podstawówki muzycznej? Jak można nie rozróżniać obu tych utworów? Po prostu nie mieści się to w mojej głowie – ale tak serio, nawet z marginesem zrozumienia, że mamy inne osobowości i trochę inaczej postrzegamy świat. Podśpiewywał swoje „la la la Hotel California”, fałszujący falsetem, podczas gdy leciała „Africa”. I twierdził jeszcze, że słyszy tam wyraźnie głos Marka Niedźwiedzkiego. Dziś rano, gdy sobie o tym przypomniał, również wpadł w niepohamowaną wesołość. Ech, co robić – niech się śmieje, skoro nie potrafi odróżnić 🙂
Zaraz sobie puszczę oba, jeden po drugim.
A Wam polecam, z zupełnie innej, niemuzycznej beczki, nasze propozycje lanczowe:
- florencka zupa z fasoli z jarmużem
- krem z buraków z jogurtem
- wegański tażin z bakłażanami, batatami, cukinią, ciecierzycą, suszonymi morelami, nerkowcami i kolendrą – dziś zamiast kaszy bulgur jest kasza orkiszowa
- osiem porcji makaronu z ragu bolońskim, pietruszką i grana padano
- tarta z pieczonym kalafiorem, karczochami, pomidorami i serem pecorino romano
- tarta cytrynowa z bezą – cztery kawałki.