Dziś rano okazało się, że oboje zapomnieliśmy na śmierć zamówić gorgonzolę do dzisiejszego lanczu. Skutkowało to moją poranną eskapadą rowerową, w celu zakupu owej. Po skasowaniu wszystkiego okazało się, że nie wzięłam pieniędzy. W rezultacie wykonałam podwójną wycieczkę do sklepu i wzmożony poranny trening, który odebrał mi cenne 30-40 minut z porannego czasu pracy. W rezultacie jest jak jest, czyli są masywne tyły – może nie jak u Kim Kardashian, ale wcale niedaleko. Dlatego szybciutko przechodzę do menu, bo jeszcze trochę jest do zrobienia. Oto ono:
- harira – marokańska zupa z soczewicy i ciecierzycy
- makaron fusili ze szpinakiem, gorgonzolą i grana padano
- butter chicken z wczoraj – jakieś 4-5 porcji
- tarta z burakami, kozim serem, orzechami włoskimi i odrobiną octu balsamicznego
- tarta waniliowa z nektarynkami
- 4 kawałki BLONDIE.