Zwiększyliśmy zasięg naszych sobotnich wycieczek i udaliśmy się do Wieliczki 😄. Nie do kopalni, ale tak po prostu – żeby sobie połazić, bo do tej pory nigdy nas tam nie zagnało. Dodatkowym atutem jest pociąg spod domu, który jedzie tam dokładnie dwadzieścia minut. To tyle co do siostry na Bronowice, a właściwie to trochę mniej, bo żeby zmieścić się w czasie na bilecie albo marudzę przystanek z jego kupieniem, albo wysiadam na Kijowskiej i idę pieszo. Trasa średnio ciekawa, bo ciagle jedzie się tyłami Bieżanowa – widać bloki, jakieś domy, trochę drzew – ale jest płasko i nudno. Jedynym urozmaiceniem jest przejazd między Płaszowem a Bieżanowem obok kolejowych trzewi – jakichś zakładów naprawczych kolei, jakichś hangarów – to wygląda rzeczywiście ciekawie.
Wieliczka zaskoczyła nas mnogością zabytkowych budynków i zielenią! Oraz ogólnym zadbaniem i czystością. No ale z drugiej strony – to stera miejscowość, bogata dzięki soli już od dawien dawna. No i jedna z największych atrakcji turystycznych w Polsce. Udaliśmy się na oślep na spacer i trafiliśmy na ulicy Kopernika (potem okazało się, że to jedna z najbardziej stromych ulic w Polsce, która nie raz gościła różne prestiżowe wyścigi kolarskie) na totalny odlot. Jest to niedokończony pałac – pensjonat z fantastycznym widokiem na Kraków. Teraz ów pensjonat, czy co też tam było w zamyśle, jest w stanie „urbex”, czyli się sypie. Próbowałam znaleźć informacje, co to za budynek i jaka jest historia jego ostatecznego niepowstania, ale znajdowałam tylko jakieś urbexowe filmiki na YouTube, a te średnio mnie interesowały. Zapewne trzeba by zapytać rdzennych Wieliczan, oni muszą znać tę historię.
Wycieczka bardzo udana, z nauczką dla mnie – tłusta wieprzowina działa na mnie jak duże ilości alkoholu i powoduje normalne regularne zatrucie. Jak kac. Rzuciłam się w miejscowej restauracji na bok prosięcia z kalmarami – fakt, że było bardzo dobre – ale resztę weekendu niestety okupiłam polegiwaniem na łóżku i boleściami. Zdrowe, chuda, niesmażone jedzenie po prostu jest mi pisane. Od własnego, bufetowego garmażu nigdy nie miałam żadnych sensacji.
A jeśli i Wy nie marzycie o gastrosensacjach wewnętrznych, zapraszamy serdecznie do nas. Oto, co przygotowaliśmy na poniedziałek:
- krem porowo – ziemniaczany na białym winie
- marokański tażin z kurczaka, z prażonymi nerkowcami, suszonymi morelami, kolendrą i bulgurem
- tarta brokułowa z gorgonzolą i suszonymi pomidorami
- ciasto marchewkowe z orzechami włoskimi i kremem waniliowym.