Dziś o godzinie 18:00 w kinie Paradox na Krupniczej, zostanie wyświetlony „Łowca Androidów” Ridleya Scotta. Nie zmiennie się cieszę z tego powodu i już ponad tydzień temu zakupiłam na ów seans bilety. Dla siebie i małżonka, co jest u nas nieczęste, bo małżonek do kina chadza z rzadka. Ale wiedziałam, że zobaczenia jednego z filmów swojego życia na dużym ekranie sobie nie odmówi. Ja także jestem dość wzmożona tą perspektywą. Uwielbiam ten film – swoją drogą w tym roku kończy czterdzieści lat. A nie zestarzał się ani na jotę. Myślę, że sequel Dennisa Villeneneuve’a będzie koniec końców traktowany jako ciekawostka. Bo przyznajmy – mimo wspaniałej strony wizualnej i dość niezłego poziomu, nie ma do filmu Scotta startu. I ta muzyka…. Te muzykę puszczam sobie co jakiś czas, żeby zanurzyć się w tamten klimat. Możecie ją czasem usłyszeć i u nas, bo pojedyncze kawałki występują na playliście Nowy Bufet na Spotify, zdarza mi się również puszczać ją w całości, kiedy mam melodię na całe albumy. I dziś też sobie Wam puszczę koło dwunastej – na razie słucham tego, co mi na ten tydzień przygotował algorytm, zgodnie z moimi gustami. Póki co algorytm się spisuje, bo różnie z tym bywa.
My również dziś się spisaliśmy i oprócz odrobiny tego, co zostało z wczoraj, przygotowaliśmy dla Was nowy lancz. Jeden kawałek tarty czekoladowo-blokowej, który został z wczoraj, pozwoliliśmy sobie bezwstydnie skonsumować na pół, do porannej kawy. Dziś zupełnie inny deser, a cały lancz prezentuje się następująco:
- toskańska zupa pomidorowa z oliwą i bazylia
- ribollita – kilka porcji
- farfalle z cukinią w sosie śmietanowo-winnym, z serem pecorino romano
- cztery porcje chili con pavo
- tarta z bakłażanem, fetą i orzechami włoskimi
- sbriciolata z czarnymi porzeczkami i ricottą.