Gala Grand Press za nami, nagrody rozdane.
Nawiązując do tematu, przypomniałam sobie, że w sobotę byłam w kinie na filmie o jednym z ważniejszych śledztw dziennikarskich ostatnich lat – „Jednym Głosem” („She Said”). Ja byłam bardzo zadowolona z obrazu, moja koleżanka się wynudziła. I trochę ją rozumiem – prawdziwe śledztwo dziennikarskie często nie ma w sobie nic spektakularnego. To żmudna, nudna robota – setki telefonów, próby skłonienia świadków do mówienia, do wystąpienia pod nazwiskiem. To patchworkowa praca klecenia z malutkich kawałeczków większej całości. Dla mnie fascynujące jest oglądanie tego procesu, ale rozumiem że może nużyć.
Końcowy efekt – napisany artykuł czy reportaż wizualny – często swoim oddziaływaniem na rzeczywistość i bombą, jaka za jego sprawą wybucha – jest często odwrotnie proporcjonalny do mozołu i braku spektakularności swojego powstawania. Tym bardziej należy więc docenić mrówczą i wyczerpującą psychicznie i emocjonalnie pracę dziennikarek i dziennikarzy, którzy dokopują się do tych skrywanych historii. I wspaniale, jeśli mają wsparcie przełożonych i swobodę działania i nie są poddawani rozmaitym naciskom – tak właśnie było w przypadku dwóch dziennikarek z New York Times’a, które zajęły się sprawą systemowych seksualnych nadużyć Harveya Weinsteina. Obie dziennikarki miały wówczas małe dzieci – jedna zmagała się z depresja poporodową. Sytuacja rodzinna i mnóstwo domowych obowiązków nie przeszkadzały im profesjonalnie i z zaangażowaniem wykonywać swoją pracę – i to jest ładnie w filmie pokazane.
Sprawa, którą się zajmowały zatoczyła szerokie kręgi na całym świecie i w zasadzie dzięki niej w wielu redakcjach – w tym również w naszym kraju – na światło dzienne zaczęły wychodzić sprawy o molestowanie, o mobbing, czy zastraszanie w miejscu pracy.
Taką sprawę w tym roku opisał tegoroczny Dziennikarz Roku – Szymon Jadczak. I jest to tylko jedna z niewielu afer, do których się w tym roku dokopał – było tego tyle, że jeśli zrobiłoby to czterech dziennikarzy, i tak mieliby pełne ręce roboty. Pracowitość, upór, odwaga i bezkompromisowość – to cechy, które doprowadziły go do tej statuetki. Bez niego nie wiedzielibyśmy o 30 milionach dla piłkarzy, o machlojkach posła Mejzy, o siedemdziesięciu milionach wydanych na wybory kopertowe przez Sasina, o przejęciu Wisły Kraków przez środowiska przestępcze, o strasznym traktowaniu podopiecznych przez zakonnice w ośrodku w Jordanowie, oraz o tym, jakim szefem jest Tomasz Lis. A to tylko niektóre ze spraw, jakimi się zajmował.
Nagroda zasłużona – gratulujemy z całego serca!
Żeby zejść trochę z wysokiego tonu i zostawić w tyle egzaltację, przejdę teraz do tej arcyprzyziemnej przyziemności, jaką jest codzienne jedzenie. Piszę tu oczywiście o jedzeniu u nas – bo czemóżby miałabym pisać o innym? A u nas wygląda to dzisiaj tak:
- krem kalafiorowy z pestkami słonecznika, dyni i olejem z orzechów laskowych
- krem pomidorowy – kilka porcji
- makaron bucatini all’amatriciana, z pomidorami, dojrzewającym policzkiem wieprzowym, oliwą i serem pecorino romano
- wegańskie kokosowe curry z dyni i batatów, ze szpinakiem, orzeszkami ziemnymi i ryżem basmati
- tarta porowa z cheddarem i orzechami włoskimi
- sbriciolata z porzeczkami i serem ricotta.