W tym sezonie ciągnie mnie na popołudniowe spacery pod Kopiec Kraka. Kiedy tylko pogoda jest dostateczna, a ja nie jestem padnięta po pracy, ucinam sobie mały spacerek w tamtym kierunku. A że mam zaledwie kwadrans do docelowego miejsca, jest to taki krótki wypad na dzielnię. Zakładam duże słuchawki na uszy (na rower się ich nie da nosić, bo tłumią dźwięki otoczenia, więc są trochę niebezpieczne) – i idę samopas, pokontemplować bajecznie atrakcyjną wizualnie panoramę miasta. Jeszcze kilka stopni Celsjusza i więcej słońca, a będę się tam bujać w towarzystwie maty do jogi – nie w celu samotnych asan na świeżym powietrzu, ale żeby sobie po prostu posiedzieć. A wiele osób późnym popołudniem znajduje tam swoją przystań. Siedzą, grillują, piwkuja – nie niepokojeni przez żadne służby. Nie siedzą bowiem na żadnym szlaku komunikacyjnym i nie są nikomu solą w oku, dlatego mają spokój. A siedzą tam w celach towarzysko – kontemplacyjnych. Serio – jak człowiek się wespnie na górę, a jeszcze randomowo poleci jakaś bardzo odpowiednia oprawa muzyczna – wtedy doznania są niemal mistyczne. Tak czułam się wczoraj, podziwiając zachodzące słońce, siedząc na trawie i obserwując miasto i ludzi naokoło. Przyznaję, że była to rzadka u mnie chwila poczucia więzi z otaczającym światem – tak ludzkim, jak i tym nieożywionym. Takie chwile się zapamiętuje, a potem się do nich wraca w gorszych momentach, żeby sobie poczerpać z własnego źródła. I jak tu nie kochać Podgórza.
A teraz menu, bo głodni już są:
- botwinka z jogurtem, szczypiorkiem i koperkiem
- chili con pavo z fasolą, kukurydzą i ryżem
- tarta z cukinią, bakłażanem i serem scamorza
- tarta czekoladowo – kajmakowa.