Podczas kiedy całe południe kraju borykało się z burzami, deszczami, a chmury gęsto zasnuwały niebo, my szczęśliwie wybraliśmy kierunek północny. A na północy czekało na nas prawie bezchmurne niebo i temperatura w okolicach trzydziestu stopni. Po raz pierwszy widziałam też Wisłę we Włocławku – jest naprawdę szeroka – wygląda trochę jak mazurskie jezioro. Trochę nas kąsały komary, ale dzielnie dawaliśmy im odpór. Na hamaczku udało mi się skończyć książkę o intuicji i przeczytać jedną trzecią „Elegii dla bidoków” – zekranizowanej niedawno historii J.D. Vance’a – pochodzącego z pasa rdzy prawnika. Pierwszego, który w swojej rodzinie zdobył wyższe wykształcenie. Ro swoisty hołd dla „bidoków” – Szkotów – Irlandczyków z Apallachów – zasiedlających obecnie doły drabiny społecznej. Jest to dość gorzka opowieść, niepozbawiona wątków humorystycznych. Opisuje całą społeczność i drogę z zapyziałego miasteczka w środku niczego na Uniwerstytet Yale. Dobrze się czyta, zwłaszcza pod drzewami.
Muszę już przejść do menu, bo trzy głodne osoby czekają na otwarcie Nowego Bufetu. A zatem menu:
- minetsrone – włoska zupa warzywna
- quedadilla z serem, szynką, cukinią, kukurydzą i sałatą z winegretem
- tarta szparagowa z pomidorami i serem grana padano
- sbriciolata z czarnymi porzeczkami i serem ricotta.