Jako ze większość weekendu byłam sama, a sobota była deszczowa, pozostawałam w nastroju raczej kontemplacyjnym. Postanowiłam więc w końcu wziąć się z ośmiogodzinnym dokumentem Petera Jacksona o The Beatles „Get Back”. Skorzystałam z nieobecności małżonka, bo w jego orbicie zainteresowań te osiem godzin nie leży. Materiału jest oczywiście duuuużo więcej, bo nagrywane były wszystkie godziny, które Czwórka spędziła w studiu, nagrywając ostatni wspólny album, zwieńczony słynnym koncertem na dachu, który był również ich ostatnim wspólnym występem. Peter Jackson wziął to na warsztat, wybrał materiał i zmontował wraz z ekipą, a wśród producentów są nazwiska dwóch żyjących Beatelsów.
Mimo że wiadomo jak ostatecznie będą brzmieć utwory z „Let It Be”, sam proces twórczy ogląda się po prostu fascynująco. Gra sobie Paul McCartney na gitarce, Albina fortepianie – wyłania się z tego melodia (która zapewne wykwitły w jego głowie już wcześniej. Potem zaczyna śpiewać jakieś słowa, a potem mozolnie powstaje cały tekst. Na końcu oczywiście brzmienie i ostateczna forma utworu – na brzmienie poświęcony jest ogrom czasu. Jest też mnóstwo improwizacji, jest wspólne branie utworów innych wykonawców, są radosne zabawy z kamerą.
Widać w tym dokumencie kilka rzeczy. Po pierwsze rzuca się w oczy, że to już naprawdę kres zespołu, że są napięcia – myślę że znacznie złagodzone obecnością kamery i świadomością, że powstaje z tego dokument, więc trzeba ważyć słowa. Po drugie – McCartney zdaje się być filarem zespołu – próbuje zbierać wszystkich do kupy, pilnuje brzmienia – jest to także powodem tarć między członkami zespołu. Trzy lata wcześniej zmarł bowiem przedwcześnie Brian Epstein – menadżer zespołu i widać wyraźnie, że nie ma kogoś takiego, kto potrafiłby zebrać wszystkich do kupy – sami z resztą to przyznają, że brak tu figury ojca. Po trzecie – nieustanna obecność Yoko Ono na pewno rozprasza pozostałych członków The Beatles (poza Lennonem oczywiście) – nikt jednak nie potrafi otwarcie powiedzieć, że lepiej byłoby dla wszystkich, żeby nie przyprowadzać ze sobą partnerek. Bo to nie jest tak, że ona jest w studiu – ona po prostu siedzi obok nich cały czas. Nie wiem jak inni, ale ja cały czas czułam, że jakby ktoś tak mi siedział i patrzył to bym była bardzo zestresowana. A nie wykonuję w naszych godzinach szczytu żdnej pracy twórczej. Dość powiedzieć, że kiedy piszę dla Was, małżonek jest proszony o oddalenie się,a przynajmniej niepotrzebnie mi przez ramię i niezagadywanie. I wiem że śmiesznym jest w ogóle to porównywać, ale można próbować zrozumieć te emocje. Po czwarte – takim fajnym, przez wszystkich lubianym gościem jest Ringo Starr – zawsze przygotowany, zawsze o czasie, ma dla każdego dobre słowo.
Jest w dokumencie wiele momentów, kiedy nic się nie dzieje, ale to są często te momenty, kiedy potem wychodzi coś kreatywnego (warto się czasem ponudzić).
Bardzo dużo emocji wzbudza we mnie to wszystko – na przykład mimo że wiem, że ostatecznie zagrają na dachu studia, w którym pracują – propozycji pada mnóstwo, bo jest pomysł na starożytny amfiteatr nad morzem w Libii, albo na duży statek – i tak to przeżywam.
Oglądanie procesu twórczego jest na przemian fascynujące i smutne – przynajmniej dla mnie. Smutne, bo mam świadomość, że oglądam koniec zespołu, że oglądam ludzi, których już z nami nie ma.
To duże przeżycie, ale trzeba znaleźć sporo czasu i nastawić się na oglądanie kontemplacyjne. Niepozbawione momentów napięcia, niesamowitej kreatywności, beztroskiej zabawy. I nawet nie myślę o tym, że oglądam ludzi – legendy. W studiu to po prostu grupa, która się zebrała, żeby stworzyć materiał i po prostu go zagrać.
Dobrze że jeszcze trochę mi zostało. Ale teraz będę dawkować.
Wam natomiast wcale nie zamierzam dawkować propozycji dzisiejszego lanczu – zobaczycie wszystko na raz, teraz, w podpunktach. Oto propozycje:
- krem z cukinii z grzankami
- tajskie kokosowe curry massaman z wołowiny, z ziemniakami, orzeszkami ziemnymi i ryżem basmati – nie ma dziś kolendry bo miał być zupełnie inny lancz, ale nastąpiły pewne peregrynacje i jest jak jest
- tarta szparagowa z pestkami dyni i grana padano
- tarta czekoladowa z masą kajmakową o smaku advocata – w końcu deser godny wymiaru sprawiedliwości – taki prokurator może sobie na przykład zjeść tego advocata na deser 😜