Ta końcówka sierpnia jest trochę nieznośna. Powoli zaczyna wytwarzać się napięcie. Coraz boleśniej dochodzi do nas, że oto dni lata są policzone – mimo że jesteśmy w jego połowie. I mimo fali upałów, która obecnie nas nawiedza. Gdzieś tam, z tylu głowy, na dnie serca – czy gdzie tam macie swoją metaforyczną miejscówkę na rodzące się wątpliwości, lub nieśmiałe początki jakiegoś procesu – zaczyna kiełkować smuteczek. Owszem – cieszymy się pogodą, ba! nawet narzekamy na gorąco, ale powolutku zaczyna nas toczyć świadomość nieuchronnego. Że w zasadzie za dwa tygodnie, może trzy, najkrótsze spodenki, najcieńsze ramiączka i najbardziej oddychające lny i wiskozy przestaną być wyjmowane z szafy. Aż w końcu nadejdzie ten dzień, w którym tacy jak ja – mający niedostosowaną powierzchnię podstawowej szafy do ilości wszystkich ubrań, w końcu dojrzeją, by zrobić podmiankę garderoby z letniej na jesienno-wiosenno-zimową.
Ale kiedy przyjdą wspaniałe, ciepłe, kolorowe dni jesieni zapomnimy o tym postletnim spleenie i będziemy doceniać trzecią porę roku aż do listopada.
Póki co – dziś wspaniałe gorąco, szorty ciągle w grze. A i Nowy Bufet jak co poniedziałek jest dla Was na posterunku, a na tak upalny dzień mamy nawet hiszpański chłodnik. I jak zwykle mamy lancz, zupę i tartę. Dziś lancz prezentuje się następująco:
- gazpacho – hiszpański chłodnik z pomidorów i papryki
- chili con pavo – z indykiem, czerwoną fasolą, kukurydzą, cukinią i ryżem
- tarta porowa z fetą i czarnuszką.