Liberec zwiedzaliśmy na kompletną tak zwaną pałkę – wyszliśmy z hotelu kiedy byliśmy gotowi i udaliśmy się na dworzec kolejowy. Tam sprawdziliśmy połączenia i uznaliśmy, że Liberec będzie naszym kierunkiem podróży. Dla nas to nowe doznanie – nie zaplanować sobie wycieczki, nie sprawdzić wcześniej odjazdu pociągu. Wiem że Ci z Was, którzy mają inne typy osobowości – te nieplanujące – mają taki właśnie modus operandi i teraz się podsmiechowywowywują z naszego odkrycia. No ale còż – my intuicyjni planerzy lubimy mieć wszystko ogarnięte i zaplanowane. A tu poszliśmy na żywioł i to było fajne – oczywiście nie wyobrażam sobie wszelakich żywiołów w życiu zawodowym, bo owe żywioły szybko sprowadziłyby na nas katastrofę gastronomiczną. No ale na wakacjach – super sprawa.
Nie mieliśmy pojęcia czego się po Libercu spodziewać, ale mimo to nas nie zawiódł. Oczywiście jak pójdziecie z dworca na Rynek i się pokręcicie wokół to uznacie że szału nie ma. No ale wystarczy przejść się dalej, na wzgórza, które naszpikowane są wspaniałymi dziewiętnastowiecznymi rezydencjami i już wrażenie będzie inne. To stutysięczne miasto posiada sieć tramwajową, ZOO, politechnikę i dobudowane do szpitala lądowisko dla helikopterów – za Chiny Ludowe nie mogliśmy zgadnąć, czym jest owa metalowa dziwota, widoczna z okolic rynku – dopiero bliskie podejście uświadomiło nam, że to lądowisko. Miasto leży nad dobrze nam znaną Nysą Łużycką, w kotlinie górskiej, a gòruje nad nim odjazdowy hotel Ještěd zwieńczony iglicą. Naprawdę robi wrażenie.
Ale ostrzegam Was – nam czasem podobają się dziwne rzeczy. Na ten przykład – jadąc pociągiem, ktòrego trasa objeżdża dookoła cały Wałbrzych, absolutnie zakochałam się w tym mieście. I wiem, że z daleka widok jest piękny, poza tym słyszałam kilka opinii, ż to wyjątkowo szpetne miasto. Ale ja tym opiniom nie wierzę – chcę przekonać się na własnej skòrze o walorach Wałbrzycha. Na pewno jest jednym z najpiękniej położonych miast w Polsce – malowniczość jego lokalizacji zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. A wszystkie te poprzemysłowe ruiny z małżonkiem bardzo lubimy, tak jak i obdrapane kamienice. Czekam do przyszłego roku – zrobimy sobie tam wycieczkę weekendową.
Odchodząc już od dolnośląskich reminiscencji, przedstawiam Wam dzisiejsze menu:
- zupa kukurydziana
- linguine all’amatriciana, z pomidorami, dojrzewającym policzkiem wieprzowym, oliwą i serem pecorino romano
- tajskie curry massaman z wołowiny, z ryżem basmati i kolendrą – 5 porcji
- tarta z pieczoną dynią piżmową, pomidorami malinowymi i serem fontal
- sbriciolata z czarnymi porzeczkami i serem ricotta.