Ten tydzień. Moi Drodzy – ten tydzień Jest dla nas kołowrotkiem. Tyle się tutaj działo od poniedziałku, że można by było obdzielić pracą i ze cztery osoby. Przez trzy dni z rzędu sprzedawaliśmy wszystko co do okruszka i chochelki i nie nadążaliśmy z odbieraniem telefonów. Wczoraj po pracy i spacerku wzięłam się jeszcze ambitnie za czytanie, ale skończyło się fiaskiem – Morfeusz znowu okazał się zwycięzcą (skończyłam wieczór przeglądając bezmyślnie ubrania na Vinted – to okazało się bardziej adekwatne do poziomu wyżęcia 😀). Jeśli miałabym – przyciśniętą do muru – wskazać bóstwo, które wybieram sobie ze wszystkich sobie znanych za patrona i opiekuna, nie zawahałabym się ani sekundy. To on – Morfeusz. On jest bóstwem mojego życia. To on kazał mi za czasów studenckich przyciąć komara podczas spontanicznej imprezy powrotnej z Kazimierza na gałęzi kasztanowca pod Wawelem. To on z racji tego, że nie będziesz miał bogów cudzych przede mną odwodzi mnie od czytania (jeszcze jakieś głupoty mi się w głowie zalęgną). To on wreszcie nie pozwala mi siedzieć do późna przed ekranem, kiedy trzeba wstać o 5:20. Co jest jednak wielką mądrością.
W każdym razie – dzisiejszy dzień jest mentalnie z gatunku tych, w których wkładam cukier do lodówki, a później go intensywnie szukam w szafce. Semi-zombie, ale zombie zadowolone. Jest robota, jest dobrze.
Dziś trochę mniej pracy i luźniejszy poranek, w związku z czym małżonek od rana ogląda film braci Sekielskich o SKOKach. A w międzyczasie robi rubeny. Mówi, że jest dobry – w moim domyśle: film, oraz rubenik spod jego ręki.
Nie przedłużam – nie mam dziś narzędzi. A menu wygląda tak:
- zupa kukurydziana z makaronem z tortilli
- makaron tagliatelle aglio olio pomodoro – w bardzo aromatycznym sosie z długo duszonych w oliwie pomidorów, z odrobiną czosnku i peperoncino, posypany tartym serem grana padano i natka pietruszki
- tarta z cukinią, mozzarellą fior di latte i pikantnym salami z Kalabrii.