Małżonek już o dziewiątej odpalił obrady Sejmu, wpisując się w świeżutki ogólnopolski trend. Może nie nazwałabym tych transmisji patostreamingiem, ale niektóre wystąpienia ze względu na użyte słownictwo, natężenie głosu i mowę ciała (czasem, między ławkami jest to mowa bardzo pierwotna, wyglądająca jak starcie kiboli pod stadionem) mogłyby pod takowy podchodzić. Trzeba przyznac, że dostajemy coś na kształt telewizyjnego show, gdzie gwiazdami nie są jego uczestnicy, ale jurorzy. A w zasadzie to juror jurorów, czyli marszałek, który dzięki swoim prerogatywom wygłasza zgrabne podsumowania, daje cięte riposty, usadza niegrzecznych posłów i przywraca ich do pionu. A my kochamy na to patrzeć, bo kiedy role się odwróciły to wspaniale jest oglądać jak wczorajsza władza zupełnie nie odnajduje się w roli opozycji.
Oczywiście pewnie nam się to niedługo znudzi, a dziennikarze sejmowi prorokują wręcz, że przyjdzie czas, kiedy Szymona Hołowni będziemy mieć dosyć – nie jest tajemnicą bowiem, że nie jest on ich ulubioną postacią z kręgu polskiej polityki. No ale póki co napawamy się (przynajmniej my, a raczej małżonek, bo ja w dość ograniczonej formie) tymi igrzyskami – o chlebie pomyśli się później 😉
Ci, którzy jednak o chlebie myślą, mogą zawitać do nas, a zostaną nakarmieni następującymi daniami:
- krem z groszku
- krem z buraków
- makaron linguine all’amatriciana z pomidorami, dojrzewającym policzkiem wieprzowym i serem pecorino romano
- tarta ze szpinakiem, fetą i migdałami
- dwa kawałki tarty z pieczoną papryką, gorgonzolą i oliwkami liguryjskimi
- panettone – włoska drożdżowa minimalna z rodzynkami i kandyzowaną skórką pomarańczy.