Widzieliśmy jakiś czas temu na spacerze tak zwany potykacz, na którym zachęcano do zakupu burgerów w tej miejscówce, kusząc “kraftowym” mięsem. Zastanawiam się, czemu u licha ktoś nazywa mięso kraftowym i gdzie jest granica kraftu. Jeśli rzeczywiście jest to mięso warte wyróżnienia, z jakiegoś świetnego źródła, to podanie nazwy producenta wydaje się być lepszym pomysłem. Rolnik to rolnik, hodowca to hodowca – gdzie w tym wszystkim jest kraft? Kraft to rzemiosło i nawet przy najlepszych chęciach nie zrobisz z hodowcy, ani tym bardziej z jego krowy rzemieślnika. I w tym duchu zastanawiam się, czy fakt, że do kurczaka ze śliwkami osobiście sprawdzam KAŻDĄ śliwkę na okoliczność pestki, czyni z perskiego kurczaka danie kraftowe? Czy ja jestem kraftówną? Oczywiście że nie jestem – Kraftówna (Barbara) była tylko jedna. I bardzo dobrze.
A z tym sprawdzaniem śliwek to fakt – ale wiecie o tym, bo pisałam to już kilka razy. Kiedy z sześć lat temu jeden pan trafił na pestkę w tym daniu, szybko przestałam ufać producentom suszonych śliwek bez pestek i zaczęłam sprawdzać każdy owoc. I na przykład dziś znalazłam dwie pestki. I pozostawiło mnie to w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Inne obowiązki też już spełniliśmy, a z ich spełnienia wyłoniły się dania lanczowe. Oto one:
- kokosowa zupa Dahl z soczewicy i po idolów
- perski kurczak z suszonymi śliwkami, bulgurem i miętą
- quesadilla – zostało kilkanaście porcji
- tarta porowa z gorgonzolą i migdałami.