Gdyby nie odór morowego powietrza, jaki uderzył w moje nozdrza po wyjściu z kamienicy o szóstej rano, dzisiejszy dzień zaliczyłabym do idealnych. Bo to słoneczko…. Ach, to słoneczko sprawia, że energia sama do mnie przychodzi, że ładuje się przez uszy i nos, że wciska się bez żenady do mojego mózgu i wydaje mu napoleońskie dyspozycje. Jedna z tych dyspozycji jest poranny rogal na twarzy – jeśli lubicie takie świeże wypieki, to wpadnijcie do nas żeby sobie spojrzeć 🤪
Zaraz pomyślę, co tu dziś puścić z głośników – czy standardową mieszankę różności z playlisty Nowy Bufet na Spotify, czy pójść w jakiegoś wokalistę, albo określony styl. Jeszcze nie podjęłam decyzji – aktualnie siedzę w ciszy, bo przed chwilą skończyła się trzygodzinna audycja Craiga Charlesa z ostatniej soboty – “Funk and soul show”. Ta audycja również nastraja weekendowo, bo jest z sobotniego popołudnia. A nie tylko na wyspach brytyjskich w weekend często jest tak, jak w tej brytyjskiej piosence: “I go out on Friday night, and I come home on Saturday morning – zawsze jak ją słyszę to przypomina mi się ten walijski film z końcówki dwudziestego wieku “Human Traffic”. Czyli weekend, impreza, alkohol, narkotyki i banda głupawych nastolatków. Wtedy mi się dobrze oglądał – ciekawe jak się zestarzał? A właściwie to pytanie powinnam zadać też w drugą stronę – ciekawe jak ja się zestarzałam?
I tak jak jakość zestarzenia owego filmu obchodzi mnie w gruncie rzeczy umiarkowanie, tak drugie pytanie jest dość ważkie. I mam jednak nadzieję, że za odpowiedź wystarcza kciuk w górę, a nie kciuk w dół.
A kciuk w górę na pewno można pokazać w odniesieniu do naszego dzisiejszego menu. Oto propozycje:
- krem z soczewicy i marchewki z kminkiem i kolendrą
- makaron cannelloni nadziewany szpinakiem, ricottą i pecorino romano, zapiekany w sosie rosè z pomidorów ze śmietanką, bazylia, czosnkiem ok oliwą – dostępne od 11:15
- tarta z boczniakami, wędzonym boczkiem i oliwą truflową.