Będąc niedawno w rodzinnym mieście postanowiłam choć na chwilę wsiąść za kółko, żeby sobie przypomnieć jak się jeździ. Samochód ów – Renault Clio – ma wsteczny bieg, który zapuszcza się do przodu, podniósłszy uprzednio obręcz na rączce skrzyni biegów. No cóż – to mnie pokonało zupełnie. I choć uczyłam się jeździć na takiej właśnie skrzyni, to potem przez cztery lata miałam wsteczny załączany w zwyczajowy sposób – do tyłu.. Ledwo udało mi się wycofać samochód na parkingu i żółwim tempem wykręcić w stronę wyjazdu spod ciechanowskiego Torusa. Tak się tym zmachałam wewnętrznie, że zatrzymałam i zdesperowana poprosiłam siostrzenicę, żeby jednak wróciła za kółko. Traf i zbieg różnych okoliczności sprawiły, że potem moja starsza siostra z partnerem oglądali moje popisy na nagraniu z kamery przemysłowej. Jak się domyślacie – bardzo ich rozbawiła ta scenka rodzajowa – to coś, jak oglądanie mało wybrednych scenek z Benny Hilla, albo Charlie Chaplina. Zawsze bawi. Cóż – jeśli kiedykolwiek będę chciała wrócić za kółko, nie obędzie się bez lekcji doszkalających. Na szczęście zdaję sobie sprawę, że kilka takich lekcji przywoła mnie do pionu i odnowi ślady pamięciowe.
Za to w gotowaniu ślady te są wyżłobione, jak roztoczańskie wąwozy, jak Rów Mariański. Dlatego bez większego problemu zrobiłam dla Wa lancz i zupę, a małżonek dopełnił reszty. Tak to dziś się prezentuje:
- zupa kukurydziana
- harira – marokańska zupa z soczewicy i ciecierzycy
- wegański tażin z batatami, cukinią, ciecierzycą, suszonymi morelami, nerkowcami, bulgurem i kolendrą
- sześć porcji cannelloni nadziewanych szpinakiem, ricottą i mozzarellą, zapiekanych w sosie rosè
- tarta z bakłażanem, orzechami włoskimi i serem pecorino romano- dwa kawałki tarty brokulowej z fetą, pestkami słonecznika i suszonymi pomidorami.