Nie znosicie Jeremy’ego Clarksona i uważacie go za antyunijnego buca? A może jesteście jego fanami i wciąż oglądacie powtórki starych samochodowych programów? A może po prostu nie macie pojęcia, kto zacz ten Jeremy? W każdym z tych przypadków polecam Wam obejrzenie serialu dokumentalnego “Farma Clarksona”. To fascynujące widowisko – w dużej mierze dzięki ignorancji Clarksona w kwestiach rolniczych. Ale nie można tu pominąć bohaterów drugiego planu – zwłaszcza dwudziestokilkulatka Caleba, który jest tak bardzo przaśnym chłopkiem roztropkiem, jak tylko można być, ale jednocześnie zaskakuje czasem trzeźwym myśleniem i nic sobie nie robi z gwiazdorskiego statusu swojego pracodawcy Jeremy’ego. No i oczywiście Gerald – kolejny z pracowników – mówiący z tak silnym akcentem, że prawie nikt go nie rozumie, a producenci zdecydowali się dodać do jego wypowiedzi napisy.
Clarkson, który ma setki hektarów ziemi, postanowił w pandemii zająć się jej uprawą. Pojęcia nie miał o tym żadnego i na tym właśnie opiera się idea tego dokumentu – na zderzeniu bogatego laika z farmerską rzeczywistością. Rzeczywistością świeżo pobrexitową dodajmy. Ogląda się to przewspaniałe, chociaż w związku z obecnością różnej maści żywego inwentarza czasem są to trudne emocjonalnie obrazki. Oglądamy Clarksona i jego partnerkę, oglądamy pracowników, oglądamy zwierzęta. Rżymy ze śmiechu przy potyczkach słownych Jeremy’ego i Caleba, płaczemy za każdym prosiaczkiem, który został przygnieciony przez maciorę, łapiemy się za głowę nad idiotyzmem niektórych pomysłów właściciela, ale w gruncie rzeczy mu kibicujemy i chcemy, żeby się udało. Pragniemy tego, bo ostatecznie to nie jest fikcja – to prawdziwe zbiory, żywe zwierzęta i tak jak bohaterowie czekamy w końcu na obfite plony.
Clarkson dostał od brytyjskiego rządu nagrody za promowanie życia na farmie – i ja się nie dziwię. Widzimy bowiem na własne oczy jak ciężka jest praca rolnika i jak może ona autentycznie zmienić człowieka.
A jeśli jesteście z tych, którzy Clarksona nie lubią i nie szanują – Was zachęcam wyjątkowo, bo warto czasem się przemóc i dać szansę czemuś spoza swojego systemu wartości – przynajmniej ja tak zrobiłam i jestem zadowolona, że dałam się przekonać małżonkowi do oglądania.
Chcę Was także przekonać do konsumpcji – nie pierwszej lepszej, ale do konsumpcji naszych lanczy. A takie dziś przygotowaliśmy propozycje:
- krem z cukinii z grzankami
- makaron penne alla putanesca z sosem z oliwek, kaparów i pomidorów, z natką pietruszki serem grana padano
- tarta z pieczoną papryką, fetą i pestkami dyni.