
Moja głowa operuje teraz tylko w dwóch tematach: wybory i słońce. Pierwsze – chce żeby się jak najszybciej skończyło. Drugie – aby wreszcie nastało na więcej niż jeden dzień. Nie ma w moim mózgu choćby odrobiny przestrzeni na inne kwestie (no, trochę jest na Starą i jej niedomaganie). Czuję się przez to intelektualnie i poznawczo upośledzona i trochę wyjałowiona. I mam nadzieję, że po weekendzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki obie sprawy zostaną właściwie załatwione i będzie można wrócić do cieszenia się życiem, przejażdżek rowerowych i zainteresowania światem na poziomie znacznie szerszym niż lokalna polityka. Bo temat to miałki – i tak wszystko sprowadza się do tego, że idzie się do urny i głosuje w pierwszej turze na swojego kandydata, a w drugiej na to, co zostało i pokrywa się choćby i tylko w dwudziestu procentach z naszymi przekonaniami. Reszta to wielka nadbudowa, ale z mizerną bazą.
Zaś baza u nas wcale nie jest mizerna. Jest uczciwa, zawiera dobre i bardzo dobre składniki. A właśnie nadbudowy tu niewiele.
A więc stworzone z solidnej bazy dania lanczowe wyglądają dzi u mas tak:
- krem z cukinii z oliwą
- spaghetti z sosem aglio olio pomodoro – z długo duszonych pomidorów, z czosnkiem i odrobiną ostrej papryczki, posypane natką pietruszki i serem grana padano
- spaghetti z ragu bolońskim – zostało PIĘĆ PORCJI
- tarta szparagowa z mozzarellą fior di latte i olejem z pestek dyni.