26 września 2024
Oto, jak sobie wyobrażam tę historię:
Facet w średnim wieku podczas sprzątania w starych szpargałach natrafia na zdjęcia z młodych lat. Ogląda je i okazuje się, że są tam prawdziwe perły – perły dla niego i jego przyjaciół/znajomych, bo pozostali zobaczą tylko czarno-białe zdjęcia jakichś osób – nie wiadomo czy z lat siedemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych. Podniecony znaleziskiem wysyła zdjęcie zdjęcia do swojej koleżanki. Koleżanką kojarzy ze trzy osoby z prawie dziesięciu, ale nie ma pojęcia, kim jest reszta. Wrzuca więc zdjęcie na swojego Facebooka, oznaczając rozpoznanych znajomych i zachecajac ich do zidentyfikowania reszty. Pod zdjęciem wywiązuje się mała sentymentalna dyskusja, a oznaczeni i ich znajomi rozpoznają kolejnych. I to dopiero jest moment mojego pojawienia się w tej historii, bo zostaję zidentyfikowana przez dawnego kolegę, który teraz mieszka w Gdańsku. Zauważa to moja dawna przyjaciółka z liceum, ale ja ciągle żyję w nieświadomości. I oto dziś tuż przed siódmą rano, kiedy śniadałam w spokoju ducha, nagle zostałam oznaczona w komentarzu. Zdziwiłam się, kliknęłam. Moim oczom ukazało się zupełnie obce mi zdjęcie, z jakimś transparentem, którego nie pamiętam i w konfiguracji osób, o części których prawie zapomniałam, oraz obcych, znanych tylko przelotnie przez kilka miesięcy. Udało mi się rozpoznać jeszcze jedną osobę – to dawny kolega, którego określiłam „Andrzej z Boruty z długimi włosami, który grał na gitarze, zapomniałam nazwiska”. O dziwo, już kilkanaście minut później Andrzej z Boruty (prawie jak Geralt z Rivii) aktywizował się pod fotką, chwaląc mnie za oko i podśmiewając się jednocześnie przyjaźnie z mojej niepamięci.
A co to za zdjęcie? To członkowie Teatru Makata z Ciechanowa i przyjaciele owego teatru, na festiwalu Dionizje w Ciechanowie, rok 1995, lub 1996. Teatr Makata właśnie wygrał Dionizje i już niedługo jego członkowie różnymi drogami (ja i moja przyjaciółka Ania autostopem z Ciechanowa) przemieszczą się na poznański festiwal Malta, żeby tam w Zamku zaprezentować zwycięski spektakl. A potem ja i moje trzy ówczesne przyjaciółki zostaniemy wieczorem bez dachu nad głową na poznańskim Rynku. Ale to już zupełnie inna historia.
A co do menu, to historia jest taka:
- toskańska zupa pomidorowa z oliwą i bazylią
- cztery porcje hariry
- kokosowe curry z pieczonego kalafiora, ciecierzycy i szpinaku, z ryżem basmati
- tajska wołowina massaman – około 15 porcji
- tarta z pieczarkami, oliwą truflową, mozzarellą fior di latte i natką pietruszki.