Algorytmy dobierające nam spersonalizowane reklamy na podstawie rzeczy, których szukamy w sieci, nie są jeszcze tak zaawansowane jak chcieliby ich twórcy. Nawet nie wspomnę o reklamach samochodów, które pojawiały się u mnie jeszcze długie miesiące po zakupie auta. Najbardziej bawi mnie reklama butów, które kupiłam w maju przez internet. Otóż cały czas pokazuje mi się reklama tych samych butów – zastanawiam się, gdzie w tym sens? Ileż można pokazywać mi dokładnie ten obuw, który prawie codziennie mam na sobie? Czemu nie pokazują innych wzorów? Albo inaczej – w okolicach połowy sierpnia powinni zamienić letniego sandała na sneakersa, albo innego półbuta czy pepega. Przecież pora roku zmienia się średnio co trzy miesiące – no chyba że to tak zaawansowane programy, że wzięły pod uwagę tegoroczne sześciomiesięczne lato. A już za dwa, trzy tygodnie będą mi się pokazywać te wszystkie buty przejściowe do polatania, choć jeszcze o tym nie wiem. Jest też możliwość, że po analizie dzisiejszego tekstu i jego słów-kluczy („pepegi”), wysyp jesiennych butów na odwiedzanych przeze mnie stronach wystąpi jutro z rana. Jeśli tak bedzie, niezwłocznie Was poinformuję.
Tymczasem trochę zwłocznie, ale też w miarę sprawnie, informuję Was o dzisiejszym menu:
– krem z cukinii
– tajskie zielone curry z kurczakiem i warzywami w mleczku kokosowym, podawane z ryżem basmati
– tarta z pieczonym kalafiorem, pomidorami i serem pecorino romano
– blondie z białą czekolada i prażonymi orzechami nerkowca, z kremem z masła orzechowego i ekstraktu wanilii, który to ekstrakt małżonek samopas przyrządził.