Wiecie, na czym się teraz trochę fiksujemy? Otóż mniej więcej o tej porze, każdego roku, sprawdzamy, o której słońce wschodzi i zachodzi. I cieszymy się z każdych dwóch minut rano i z każdych po południu. Na początku stycznia triumfalnie obwieściłam małżonkowi: „Zobacz! W Twoje urodziny dzień będzie dłuższy od najkrótszego już o 55 minut! To już prawie godzina!”. I, rzecz jasna, czekamy na moment, kiedy będziemy wychodzić z pracy, a będzie już jasno. Akurat ten moment jest tuż-tuż, bo już teraz kończymy o szarówce, a ściemnia się gdzieś po drodze miedzy Rondem Mogilskim a Zabłociem. Ale tydzień-dwa i nadejdzie w końcu dzień, w którym ujrzymy resztki słonecznego światła w tygodniu roboczym, w domowym oknie. Czego i Wam życzymy. A póki co zachęcam do odwiedzin, bo mamy tu dla Was parę smakołyków. Oto one:
– krem z pomidorów z oliwą extra vergine i ziołami
– krem z selera z gorgonzolą
– tajskie czerwone curry z kurczakiem, groszkiem cukrowym i mini-kolbami kukurydzy, podawane z ryżem basmati
– tarta z brokułami, fetą, pomidorami suszonymi i grana padano
– sbriciolata – włoskie ciasto z serem ricotta i wiśniami (małżonek się pomylił i dodał więcej masła, przez co jest maślana i chrupiąca jak nigdy 😀 ).