Wracałam wczoraj z pracy z buta, na uszach mając moją muzykę – nie ściskałam tak mocno żółtej kierownicy jak Olek Klepacz, bom cziken i rower stoi przypięty na klatce. Ale usłyszałam kawałek niedawno dodany – jazzowe rytmy i ktoś scatuje. Od razu słychać że to Soyka – tego głosu nie pomylę z żadnym innym. I wiecie co to „scatuje” – ale dla tych co nie wiedzą wyjaśnię. Wyjaśnię dlatego, że zawsze marzyłam żeby zapisać tę onomatopeję i zobaczyć jak wygląda czarno na białym. Scatowanie to taka głosowa improwizacja jazzowa – to jest ten dźwięk: „Skabudibutłarla, skubskubirubirurarakłaaaaaa, tłapparubiraraaaa.” (Jak Scatman John!). To jest właśnie to. I widzę, że wygląda śmiesznie.
A Stanisław Soyka? Czy śpiewa „No suprises” Radiohead, czy „Somebody” Depeche Mode – już od pierwszego dźwięku głosu wiadomo, że to nasz nadwiślanski artysta. Ma swoją stylówę. Zawsze jak go słyszę, to mój mózg przywołuje parodię Macieja Stuhra, który udając Soykę przy fortepianie – śpiewając, grając i aktorząc – ociera się o wielkość. Jeśli ktoś nie oglądał sparodiowanego „Czas nas uczy pogody”, ten wiele stracił.
Zaś scatujący Soyka jest w tym taki naturalny, jakby śpiewał w języku – w swoim, soykowym. I nie jest to sztywny język Maleńczuka „sante sante, dana elite, ridewał”, czy jak to tam brzmiało na jego solowej płycie – jest to język emocjonalny, bujany – jak go słyszę to mam wrażenie, że rozumiem o czym śpiewa. Chociaż muszę przyznać, że wolę słuchać niż patrzeć.
A utwór nazywa się „Doxy”.
A my nazywamy się Nowy Bufet i też mamy swoją stylówę gastronomiczną. Dzis stylówa wygląda tak:
– toskańska zupa pomidorowa z bazylia i oliwą extra vergine
– zupa z kapusty z pesto z pomidorami, ryżem arborio i grana padano
– kokosowe curry z kalafiora i ciecierzycy ze szpinakiem i ryżem basmati
– tarta z pieczarkami, wędzoną pancettą i grana padano
– ciasto drożdżowe z jabłkami, kruszonką i nerkowcami.