Wrocław trafił do naszego rankingu ulubionych miast. Przez pięć dni nieustannego chodzenia i odwiedzania przybytków gastronomicznych, wyrobiliśmy sobie bardzo pozytywną opinię o tym mieście. Bardzo rozwinięta gastronomia, a ze względu na większe kamienice, chyba sporo późniejsze niż te w centrum Krakowa, lokale też są bardziej reprezentacyjne, wysokie, o wielkich witrynach. Bardzo podoba mi się mnogość zieleni i wszechobecna woda. Kiedy ponad dziesieć lat temu byliśmy tam w grudniu na weekend, zimowe warunki nawet w połowie nie oddawały piękna tego miasta. Poza tym wtedy spotkalismy kilkunastoosobową grupę skinheadów na rynku, co wprawiło nas w lekką konsternację i wzbudziło niepokój. Teraz po łysolach we flekach, obutych w glany ani śladu, za to na Rynku codziennie ten sam młody Rom wciskał nam czerwone róże. Nie ograniczyliśmy się tylko do ścisłego centrum i okolic ZOO – podreptaliśmy też ponad pięć kilometrów w jedną stronę na Psie Pole, by spróbować ramenu w Yemseto, oraz napić się piwa w siedzibie Browaru Stu Mostów – bardzo dobry pils i pszeniczne. W Browarze Stu Mostów właśnie odbywała się premiera piwa w kooperatywie z browarem z Anglii, mogliśmy więc cichcem obserwować prezesów obu firm i ich małżonki. Piwnych „celebrytów” widzieliśmy także będąc na kawie i ciachu w okolicy naszego hotelu – rozpoznałam bowiem w facetach z sąsiedniego stolika wlaścicieli Doctor Brew. Panowie rozmawiali o dużych liczbach i robili sobie fotki na Instagrama, w towarzystwie pitej kawy i jedzonych słodkości. W końcu o media społecznościowe trzeba dbać.
Zauważyłam we Wrocławiu mnogość i krętość linii tramwajowych – na oko znacznie większą niż w Krakowie. Po sprawdzeniu okazało się, że Kraków ma około dziewięćdziesiąt kilometrów torów, a Wrocław prawie trzy razy tyle! Pozostaję pod wrażeniem.
Pozostaję również pod wrażeniem Afrykarium w ZOO. Po prsotu zapiera dech w piersiach. Podobno kosztowało trzysta milionów złotych i to widać. Tak bliski kontakt z rekinami, pingwinami i olbrzymim żółwiem to duże przeżycie. Miałam jeszcze mniej miłe przeżycie – bo zostałam przyozdobiona przez tropikalnego ptaka toko. Poczytuję to sobie jako szczęście do potęgi.
Ale ciągłe jedzenie po knajpach męczy, zresztą mój układ trawienny jeszcze nie powrócił do pełnej formy. Z radoscią więc wracam do bufetowo-domowego gotowania.
A to propozycje na dziś:
– krem z brokułów z olejem z pestek dyni
– linguine z pesto, pomidorami i grana padano
– tarta z pieczoną dynią piżmową, suszonymi pomidorami i kozim serem
– sernik nowojorski z musem malinowym
– dwa kawałki brownie.