Kiedy naszej bliskiej koleżance urodził się syn, co roku wraz z mężem wyprawiali mu huczne urodziny. Urodziny dla bandy starych koni – dodam – bo przez kilka pierwszych lat oni byli jedyni z potomstwem – dopiero poźniej zaczęły pojawiać się w towarzystwie bobasy. Żartowaliśmy wtedy, że będziemy tak go co roku nawiedzać, coraz starsi, aż w końcu dzieciak sam zaoponuje, bo banda podstarzałych przyjaciół jego rodziców będzie robić mu przypał i budzić jego zażenowanie. Imprezy jakoś się rozeszły po kościach. A na czterdziestych urodzinach swojej mamy, gdzie dziadostwo zawitało tłumnie, przywitał się z nami wesoło, po czym uciekł do Krakowa. Wszyscy go rozumieliśmy. Tylko mnie i moim siostrom – najstarszym bywalczyniom jego urodzin – łezka zakręciła się w oku za starymi czasami. Dla niego już zawsze pozostaniemy trzema osobami w jednej, nazywanymi przez rodzinę „Baśkami” (kiedy jedna z Basiek – Ewka – została mamą, jej potomstwo w logiczny sposób zostało okrzyknięte „Półbaścem”).
To ja jeszcze raz życzę solenizantce najlepszości od Basiek i przechodzę gładko do lanczowości od Nowego Bufetu:
– krem z kalafiorów z olejem z pestek dyni
– czerwone curry kokosowe z kurczakiem, bakłażanem, marchewką i groszkiem cukrowym, podawane z ryżem basmati
– tarta z grillowaną cukinią, gorgonzolą i grana padano
– ciasto marchewkowe z kremem waniliowym i orzechami włoskimi