Nie dam rady się specjalnie rozpisać, bo czas się dzisiaj skurczył. A ja, po wypiciu wieczorem jednego piwa regionalnego, które miało jeszcze miesiąc ważności, ale już smakowało lekko karmelowo, poczułam się nietęgo. Najpierw myślałam że to coś z pogodą, ale połączyłam fakty i mi wyszło, że moje samopoczucie to taki regularny kac. Dość sporych rozmiarów, niewspółmierny do niedokończonej butelki. Powoli przeszło, ale cały wczesny ranek miałam olbrzymie poczucie niesprawiedliwości losu – oto człowiek pracy, zwiedziony mrzonkami Francuzów że „środa to mały piątek”, chciał tego mikropiąteczku zakosztować. Nie dla psa kielbasa, nie dla prosiąt miód – takie środopiątki są chyba dla wolnych zawodów – ja nawet jednego piwka bez pokarania nie mogę spożyć.
Poczekam do regularnego dużego piątku i wtedy powetuję stratę.
A Wy, jeśli nie chcecie być stratni, wpadnijcie tu, bo są jeszcze ze trzy porcje chili con carne, oraz dwa kawałki tarty z burakami. A także dzisiejszy regularny lancz – całość prezentuje się tak:
– toskańska zupa pomidorowa z oliwą i bazylią
– zielone curry warzywne (wegańskie) z mleczkiem kokosowym i ryżem basmati
– trzy porcje chili con carne
– tarta z cukinią, alpejskim serem dobbiaco i pomidorkami cherry
– dwa kawałki tarty z burakami, fetą i pestkami słonecznika
– pyszne blondie z białą czekoladą, prażonymi orzechami włoskimi i kremem z masła orzechowego i wanilii.