Pisząc wczoraj o odrabianiu zaległości w oglądaniu, miałam na myśli głównie serial, który zostawiliśmy sobie na przełom roku. Mianowicie „Sukcesję”, którą można oglądać na HBO. I oczywiście nie byłabym sobą, gdybym odpaliła serial tak po prostu – omyłkowo zaczęłam seans od drugiego sezonu. Zorientowaliśmy się w połowie, że to dalsze losy rodziny Royów, na szczęście mimo to w miarę zorientowaliśmy się w zawiłościach fabularnych. Obejrzany potem sezon pierwszy nieco nam rozjaśnił sytuację, ale jak będziecie się za „Sukcesję” brać, zwróćcie uwagę na to, żeby zacząć od początku.
Osią fabularną są nieustanne, podgrzewane głównie przez głowę rodu, wojenki rodziny Royów. Rodziny, w której (a także innych akcjonariuszy) posiadaniu jest imperium medialne, obejmujące swym zasięgiem spory kawał świata. Royowie są nieprzyzwoicie bogaci, żyjący w zupełnie innej rzeczywistości niż my wszyscy i uogólniając – są bandą dość odrażających indywiduów. Na szczęście nie jest tak, że cała ta rodzina nas irytuje, bo serial ma wyraźnie zaznaczone ostrze satyry, więc oglądając świetnie się bawimy, nie zazdroszcząc im bogactwa, ale zastanawiając sie, czy są bardziej głupi, czy nieszczęśliwi. Scenariusz jest świetny, a dialogi przezabawne. Aktorsko też na najwyższym poziomie. Z rozkoszą oglądamy, jak nestor rodu stosuje na swojej progeniturze starą jak świat metodę kija i marchewki, jak mami ich po kolei wizją tytułowej sukcesji właśnie. Wsobne środowisko firmowo-rodzinne to w zasadzie jedyne środowisko, w jakim Royowie się obracają i w którym w ogóle obracać się chcą. Ich intrygi przez dwa sezony trzymają widzów w napięciu (zupełnie inaczej miałam z „Billions”, gdzie fabuła szybko mnie znużyła i gdzie miałam wrażenie fastryg scenariuszowych, a Paul Giamatti – którego jestem fanką – tu irytował mnie wyjątkowo).
Z resztą na tegorocznych Złotych Globach doceniono odtwórcę Logana Roya – Briana Coxa, przyznając mu nagrodę za najlepszą rolę męską w serialu dramatycznym.
Jakbyście chcieli poczytać więcej, to w Dwutygodniku w felietonie Klary Cykorz są linki do dwóch artykułów w New Yorkerze, które zajmują się tylko i wyłącznie kostiumami aktorów.
Przyznaję, że dałam się pochłonąć bez reszty. I tego bym sobie życzyła w odniesieniu do naszego dzisiejszego lanczu. Żebyscie przed zamknięciem pochłonęli go bez reszty. A takie mamy propozycje dla Was:
– krem z buraków z jogurtem
– chili con carne z wołowiny, ze świeżą papryką, czerwoną fasola, pomidorami i kolendrą, podawane z odrobiną śmietany i grillowaną tortillą
– tarta z pieczoną dynią, serem grana padano i suszonymi pomidorami
– brownie z sosem karmelowym.