Jedna z moich największych radości na niwie kultury? Obejrzeć jakiś stary film, żaden tam kultowy czy kasowy, ale bardzo dobry w swojej klasie. Niestety – takie sytuacje zdarzają się nieczęsto, dlatego jeśli już mają miejsce, są powodem wielkiej radości. A że posiad domowy sprzyja zwiększonej liczbie godzin, przeznaczonej na oglądanie, znalazłam ostatnio kilka niezłych pozycji, które bardzo mnie ucieszyły.Najpierw był film Wojciecha Wójcika (tego od „Ekstradycji”), z Wilhelmim i Peszkiem – „Prywatne Śledztwo”. Świetne kino, trzyma w napięciu, a dla mnie dodatkowym atutem był udział Andrzeja Pieczyńskiego – aktora średnio rozpoznawanego, który jednak prowadził kiedyś z moją klasą w liceum warsztaty teatralne, więc zawsze jak go widzę w obsadzie, mam małą prywatną radość. Andrzej Pieczyński błysnął w „Wielkim Szu”, a potem zniknął, by przewijać się tu i ówdzie, w tym w „Ogniem i Mieczem” jako z lekka niedorozwinięty karzeł – sługa Horpyny. „Prywatne śledztwo” znajdziecie na Ninatece. Kolejne odkrycie to świetna gorzka komedia o wojnie na Bałkanach „A Perfect Day” z Benicio Del Toro, Timem Robbinsem i Olgą Kurylenko. Wszystkiego jest tu w sam raz – dużo czarnego humoru, dużo czułości w portretowaniu ludzi i świetne sceny o bezsensie i okrucieństwie wojny, ale prawie bez trupów i bez kropli krwi. I – last but not least – naprawdę zabawna komedia sensacyjna z końca lat osiemdziesiątych, z Robertem De Niro i Dennisem Farina, „Zdążyć przed północą”. Uczciwy policjant, nieuczciwy ale porządny księgowy mafii, nieudolne FBI i nie mniej nieudolni gangsterzy, plus pościg przez całe Stany, od Nowego Jorku do Las Vegas. Wprawne oko dostrzeże tam jedną z najohydniejszych postaci z „Rodziny Soprano” – Ralfiego. A właściwie to można poznać go po głosie, bo wygląda bardziej obleśnie niż w serialu (trudno to sobie wyobrazić, ale to prawda). Jest śmiesznie, jest to super zagrane, nie ma sztampy. No i klimat lat osiemdziesiątych jak ta lala. Jest tak mało dobrych komedii, że ich miłośnicy, którzy jeszcze nie widzieli obu filmów, powinni nadrobić zaległości – obie dostępne na Netflixie. A teraz moja carbonara. Potrzeba na osobę: 100 g długiego makaronu , 1-2 żółtka, garść startej grany, trochę natki pietruszki, pancettę, guanciale lub boczek (50-70 g), plus czosnek, opcjonalnie trochę cebulki, sól i pieprz. Wstawiamy wodę na makaron, a w tym czasie kroimy w kostkę boczek, oraz drobno czosnek i cebulkę. Wrzucamy makaron do gotującej osolonej wody i gotujemy al dente. W tym czasie podsmażamy boczek na oliwie, dodajemy czosnek i cebulę. Wbijamy żółtka do miseczki, dodajemy trochę sera i pieprzu. Odcedzamy makaron, dorzucamy na patelnię, wlewamy tam żółtka i mieszamy szybko, żeby nie zdążyły się ściąć – czyli w zasadzie od razu zdejmujemy z ognia. Mieszamy, wykładamy na talerz i posypujemy pozostałym serem i natką, ewentualnie więcej pieprzu i soli, jeśli potrzebujemy. Baaaardzo dobre – dużo lepsze niż ze śmietaną, której w kanonicznej carbonarze być nie powinno, ale domowe gotowanie za nic ma kanony, więc jeśli lubicie ze śmietaną, to ją dodajcie do żółtek w miseczce.